Teatr mój widzę powszechny – rozmowa z Robertem Glińskim
Zespół chciał dyrektora, a nie awanturnika, demagoga czy terrorystę teatralnego Robert Gliński, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie – (ur. w 1952 r. w Warszawie) reżyser filmowy i teatralny. Ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej i Wydział Reżyserii PWSFTViT w Łodzi, gdzie później był rektorem. Jego największymi sukcesami były filmy „Cześć, Tereska” (2001, nagrodzony na festiwalu w Gdyni) i „Wróżby kumaka”, zrealizowany na podstawie książki Güntera Grassa. Jest mężem aktorki Joanny Żółkowskiej. Rozmawia Bronisław Tumiłowicz Mówi się, że w Warszawie liczą się trzy nazwiska: Słobodzianek (trzy teatry), Englertowie (dwa teatry) i Glińscy (dwa teatry). Czy Agnieszka Glińska, której powierzono kierowanie stołecznym Teatrem Studio, to rodzina? – Niestety, nie. Żałuję, bo to fantastyczny reżyser. Chciałem ją zaprosić do wyreżyserowania czegoś u nas, ale podejrzewam, że teraz nie będzie miała czasu. A znakomity aktor Wieńczysław Gliński? – Nie byłem z nim spokrewniony, chociaż mieszkaliśmy niedaleko siebie, a z córką Wieńczysława chodziłem do szkoły. Załatwiała nam bilety do Teatru Polskiego, gdzie grał jej tata. Zostałem tu zaproszony Do Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera też miał pan niedaleko z mieszkania na Saskiej Kępie. Niektórzy się zdziwili, że otrzymał pan stanowisko bez przeprowadzania konkursu. – Propozycja objęcia dyrekcji wypłynęła od zespołu artystycznego. Myślę, że dlatego, iż nie brałem udziału w żadnych rozgrywkach teatralnych i jako człowiek spoza układów spoglądałem na to środowisko z dystansem, z mniejszymi emocjami. Zespół chciał dyrektora, a nie awanturnika, demagoga czy terrorystę teatralnego. Teatr Powszechny ma swoją legendę – jeszcze przed wybuchem „Solidarności” w 1980 r. Andrzej Wajda wystawił tu „Sprawę Dantona”, co uznano za wydarzenie prorocze. Czy zamierza pan uszanować tę tradycję? A może, jak napisał ktoś na tablicy ogłoszeń w teatrze, będzie się tutaj „pieprzyć patrona”? – Spektakl Andrzeja Wajdy rozpoczynał dyrekcję Zygmunta Hübnera i był to okres dla Powszechnego wspaniały. Hübner prowadził mądry dialog z widzem, oparty na aktorze i dobrych tekstach. Taki teatr, który mówi o najbardziej palących problemach współczesności, również chcę praktykować, opierając się w dużej mierze na polskich tekstach i stawiając na sztukę aktorską. Oraz na komunikatywność – bo myśl, która biegnie ze sceny do widza, powinna być zrozumiała. A co z chamstwem i pogardą dla tradycji, które splamiły dobre imię ludzi teatru? – To był moment, kiedy krótko rządziła naszym teatrem grupa zdolnych, ale bardzo nieodpowiedzialnych ludzi. Zamiast szukać w wystawianych spektaklach potwierdzenia swojego programu, jedynie w mediach i na papierze mocno deklarowali bezkompromisowość. Na scenie nie potrafili urzeczywistnić tego, co tak ostro głosili. Cóż, w historii sztuki teatralnej pojawiło się wiele manifestów, ale zwykle stały za nimi jakieś dokonania, a nie tylko okrzyki i prowokacje. Ludzie manifesty piszą Który manifest teatralny z ostatnich miesięcy jest panu bliższy? Czy ten kontrrewolucyjny Jacka Głomba, dyrektora legnickiego teatru, który broni przed hochsztaplerami teatru rzetelnie opowiadającego o człowieku, czy manifest pod hasłem „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”, występujący przeciwko nieczułej władzy? – Każdy z tych manifestów dotyka problemów, z którymi zderza się współczesny teatr. Przyznam, że mam duży dystans do wszelkich manifestów, bo – powtarzam – powinniśmy się realizować na scenie i w pracy, a nie w słowach i w mediach. Środowisko ludzi teatru jest bardzo podzielone, różne grupy się zwalczają, co uważam za całkowity kretynizm. Stoję z boku tych awantur i nie zmienię pozycji. Uważam, że powinniśmy robić przedstawienia, a nie bić pianę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za różnymi manifestami kryje się smutna prawda, trudności ze zdobyciem pieniędzy i troska o dalszą egzystencję. Jednak krzykami, transparentami, tupaniem ani pisaniem manifestów nie rozwiąże się tych problemów. Jaki więc ma być pański teatr? Popularny, repertuarowy, klasyczny czy eksperymentujący, polityczny, buntowniczy? W filmie „Cześć, Tereska” zaskakiwała wrażliwość, busola społeczna ustawiona na tzw. margines. Także internetowy spektakl o kibolach „Faza delta”, przygotowany na Euro 2012, nawiązywał do tego nurtu. – Bardzo bliskie jest mi to, czego poszukiwałem w kinie społecznym. Będę się starał odnaleźć podobne motywy w teatrze. Nie możemy się wypiąć na rzeczywistość, która dotyka nas codziennie, choć niektórzy odwracają głowę. Ten nurt będzie w naszym repertuarze obecny – sprawy współczesności,