Z Teatru TV więcej można się obecnie dowiedzieć o współczesnej Polsce niż z filmów Jeszcze siedem lat temu TVP SA produkowała około 150 premier Teatru Telewizji rocznie. W tym roku tylko 28. Podobnie dzieje się z Teatrem Polskiego Radia, choć spadek nie jest tak drastyczny. Dla ludzi teatru i radia dyskusje na temat poziomu spektakli i słuchowisk są jałowe, bo oceniają go bardzo wysoko. Ważne, aby ten „ostatni przyczółek kultury” w ogóle się ostał w publicznych mediach i zajmował należne mu miejsce. Dyskusja na temat przyszłości Teatru TV i Teatru Polskiego Radia ożywa co roku przy okazji sopockiego festiwalu „Dwa Teatry” , ale w tym roku impreza wyraźnie nabrała rozmachu. Nie ma nic dziwnego w tym, że na spotkania z Krystyną Jandą, Grażyną Barszczewską, Zbigniewem Zapasiewiczem, czy Januszem Gajosem nie można się było dostać, bo gwiazdy kochają wszyscy. Ale nadzieję organizatorów festiwalu i twórców tzw. sztuki ambitnej budzi fakt, że sala, gdzie prezentowano słuchowiska, była przez cztery dni wypełniona, na pokazy Teatru TV brakowało miejsc, choć pogoda sprzyjała bardziej plażowaniu niż siedzeniu w ciemnej kinowej sali. Filmowy czy teatralny? W latach 60. powstawało ponad 200 premier rocznie, a przedstawienia emitowano niemal we wszystkie dni tygodnia w różnych cyklach: m.in. w Teatrze Faktu, Scenie Młodych, Studiu Współczesnym, Studiu 63. Dziś oglądalność Teatru TV sięga 3%, co oznacza, że przed telewizorem zasiada w tym czasie około miliona ludzi. Jerzy Gruza, reżyser teatralny i filmowy, który szczególnie w latach 70. stanowił o nowym obliczu Teatru TV, uważa, że to bardzo dużo. – Zwłaszcza w czasach, kiedy tak trudno skupić na ambitniejszym programie uwagę widza atakowanego atrakcyjną rozrywką – tłumaczy. – I nie to powinno być przedmiotem dyskusji, bo żaden spektakl na scenie nie ma takiej widowni. Trzeba zadać sobie pytanie, na ile dzisiejszy Teatr Telewizji jest blisko rzeczywistości. Gruza, który od swojej pierwszej realizacji dla Teatru TV miał świadomość, że telewizja jest sztuką obrazową, uważa, że aby teatr ten nadal był rozpoznawalny, musi opierać się na dramacie. Najlepiej współczesnym. – To nie jest miejsce na epickie opowiadania – wyjaśnia. – Teatr Telewizji powinien opowiadać o współczesności, ale dobrze skonstruowaną sztuką dramatyczną. Nie przeszkadza mi, że reżyserzy wykorzystują możliwości techniczne zupełnie nieporównywalne do tych z lat 60. Zazdroszczę im tego, bo ja o takich mogłem tylko pomarzyć. Świetnie, że pojawiają się takie propozycje jak „Wizyta starszej pani” w reżyserii Waldemara Krzystka, zrealizowana w plenerze. Ale to spektakl, który bazuje na znakomitej dramaturgii, dlatego jest przekonujący. Krzystek rzeczywiście daleko odszedł od teatralnej umowności. Sztukę Friedricha Dürrenmatta umieścił w plenerach przypominających podupadłą polską mieścinę. Dzięki temu klasyczny już dziś dramat, ale dziejący się „gdzieś w dzisiejszej Polsce”, brzmi współcześnie. Pierwszą próbę wyjścia z teatralnego studia podjął Adam Hanuszkiewicz w 1957 r. w realizacji opowiadań Marka Hłaski „Dwaj mężczyźni”. Było to rozwiązanie nowatorskie, zważywszy, że początek polskiego Teatru TV to nadane ze studia 6 listopada 1957 r. „Okno w lesie” – sztuka Leonida Rachmanowa i Jewgienija Ryssa o radzieckich partyzantach, wyreżyserowana przez Józefa Słotwińskiego. – Dziś coraz częściej wychodzi się poza teatralne studio i do spektaklu wprowadza się życie. To prowadzi do upodobnienia się form Teatru TV do filmu telewizyjnego – mówi Stefan Chwin, członek tegorocznego jury teatralnego, pisarz, krytyk literacki i historyk literatury. – Osobiście z sentymentem myślę o studyjnym teatrze telewizyjnym z lat mojej młodości. Bardzo lubiłem ten „sztuczny” teatr, kiedy umowność była jego smakiem. Ale to są dawne lata i nie można dokonywać gwałtu na naturalnej ewolucji jakiegoś rodzaju sztuki, bo doszlibyśmy do absurdu. Marek Kondrat, aktor i reżyser, uważa, że minął już czas, kiedy reżyserzy wykorzystywali Teatr TV, aby robić coś w rodzaju współczesnego „parafilmu” tylko dlatego, że na teatr łatwiej było zdobyć pieniądze: – O zjawisku telewizyjnego teatru możemy mówić właściwie tylko w przypadku Polski i Wielkiej Brytanii. Ale BBC, które przygotowało serię szekspirowskich spektakli, bardziej chodziło o zarejestrowanie na cyfrowych nośnikach repertuaru, który dla Anglików oznacza to, co dla nas np. repertuar romantyczny. Nasza
Tagi:
Beata Czechowska-Derkacz