Lansowane z uporem przekonanie o wszechmocy człowieka, pana stworzenia na Ziemi, runęło. Na pociechę dodam: teatr to przewidział. Premiera „Wracać wciąż do domu” według Ursuli Le Guin w reżyserii Magdy Szpecht w TR Warszawa (6 marca 2020) idealnie trafiła w moment przesilenia. Teraz bowiem świat zatrzymał się ze zdumienia, choć był tyle razy ostrzegany i upominany, aby natury nie lekceważyć. I mimo że nie wiemy jeszcze z całą pewnością, jak doszło do powstania paskudnego wirusa i jaki był w tym udział ludzkiej niefrasobliwości, wiemy dość, aby przyznać, że był niemały. Po tej premierze komentarzu COVID-19 pojawił się u bram, teatr musiał zamknąć podwoje i przejść na system online. Nie trzeba tłumaczyć, że to co innego niż teatr na żywo, ale warto odnotować, że potrzeba bywa matką wynalazków. Toteż przydarzyło się kilka produkcji online godnych zapamiętania, w tym emisji wspomnieniowych, ale uzupełnianych komentarzem – rozmową, jak to było w wypadku „Bzika tropikalnego”, legendarnego spektaklu Rozmaitości, oraz „czytań” dramatów, prowadzonych m.in. przez warszawski Teatr Dramatyczny. Byliśmy też świadkami pierwszego w Polsce spektaklu komórkowego, czyli nagranego przez aktorów (w izolacji) za pomocą telefonów komórkowych pod kierunkiem Macieja Englerta – to produkcja pandemiczna stołecznego Teatru Współczesnego, który przygotował „Szelmostwa Lisa Witalisa” Jana Brzechwy, bajkę inteligentną i aluzyjną. Powstało także kilka oryginalnych monodramów online, wśród których wyróżnia się „Noc Szekspira” Piotra Kondrata. Już u progu nowego sezonu zobaczyliśmy pierwszą prawdziwie internetową produkcję teatralną, specjalnie przygotowaną z myślą o wirtualnym medium – spektakl Teatru Żydowskiego, zrealizowany na podstawie książki reporterskiej Mariusza Szczygła „Nie ma”. Autorki, reżyserka Agnieszka Lipiec-Wróblewska i scenografka Agnieszka Zawadowska, perfekcyjnie wykorzystały przestrzeń kawiarni Nowy Świat. Pustka wybebeszonej kawiarni, gdzie tkwi samotny stół, a na piętrze sofa, gdzie grają detale architektury, pracuje na sukces inscenizacji realizowanej dla widowni internetowej. To nie widz kadruje, ale kamera. W teatrze liczy się nie tylko co, ale i jak się opowiada. Agnieszka Lipiec-Wróblewska nie zabiegała o związki przyczynowo-skutkowe – przeciwnie, stąpała śladami autora i spektakl podzieliła na kilka części, które można oglądać w kolejności zaprojektowanej przez reżyserkę, ale również w odwrotnej albo zupełnie innej. Widz sam decyduje. Rzecz bowiem nie w ułożeniu historyjki, ale w wydobyciu sensu wszystkich opowieści – ulotności pamięci, a zarazem jej fundamentalnego znaczenia, tak jak to sugeruje Mariusz Szczygieł, którego monolog o reportażu jest częścią widowiska. Nowy początek według Lupy W teatrze żywego planu spektaklem powszechnie przyjętym jako wydarzenie, które przesłoniło wiele innych dokonań, okazało się najnowsze dzieło Krystiana Lupy, „Capri – wyspa uciekinierów” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Obsypane zostało nagrodami na festiwalu Boska Komedia, niemal jednogłośnie uznane za spektakl sezonu w ankiecie „Teatru”, a także wyróżnione doroczną Nagrodą AICT im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego za wybitne osiągnięcia w sztuce teatru. Krystian Lupa, odwołując się do książek „Kaputt” i „Skóra” Curzia Malapartego, prowadząc nas przez pejzaże włoskie, zwłaszcza wokół Capri, ukazuje upadek cywilizacji europejskiej. „Dwa tysiące lat stracone”, taki pada wyrok, a nagromadzone sceny z okresu triumfu faszyzmu potwierdzają niebezpieczny stan zmierzchania, znaczony zbrodniami nazistów i upadkiem moralnym przegranych i zwycięzców. W hipnotycznych obrazach przewija się pytanie o to, kim jesteśmy i czy pojawi się jeszcze ratunek. Mimo bezwzględnej diagnozy gdzieś na dnie tli się nadzieja – to nie tylko spektakl przestroga, ale i wprost wyrażona myśl, że wciąż chce się żyć. Przedstawienie formalnie skomplikowane, trwające niemal sześć godzin, trzyma w napięciu widza, prowadzonego na koniec do jaskini. Czyżby ludzkość miała zaczynać wszystko od początku? Ostatnia premiera w tym dziwnym sezonie w Powszechnym zabrzmiała jak argument potwierdzający diagnozę Krystiana Lupy. Węgierski reżyser Árpád Schilling, wystawiając „Dobrobyt”, poddał ironicznemu prześwietleniu stosunki między zwycięzcami i przegranymi w świecie rządzonym stanem konta w banku. Ukazał przy tym stopniowe wchodzenie w cień paskudnej dyktatury. Powrót Iwaszkiewicza Warto odnotować wyraźny wzrost zainteresowania twórczością i osobą Jarosława Iwaszkiewicza. W minionym sezonie miały miejsce dwie premiery inspirowane jego opowiadaniem „Matka
Tagi:
Tomasz Miłkowski