Międzynarodowy Dzień Teatru nie będzie w tym roku radosnym świętem Wiadomo już, że Międzynarodowy Dzień Teatru 27 marca nie będzie w tym roku radosnym świętem. Koronawirus ujawnił tkwiące w systemie teatralnym problemy, podsumowując dyskusje o działaniu instytucji i społeczeństwa, pod znakiem których upłynął czas od ostatniego święta. Zarówno w kuluarach, jak i na scenie. Żaden spektakl nie jest wart choroby. Słyszane w środowisku teatralnym narzekania nie mają na celu podważenia słuszności decyzji o przeciwdziałaniu epidemii, raczej wskazanie jej konsekwencji. A sytuacja wygląda źle na kilku poziomach. Instytucje publiczne, szczególnie te mniejsze, mniej prestiżowe, mimo dotacji uzależnione są również od osiąganych dochodów. Nie mówiąc o teatrach prywatnych, które zarobią znacznie mniej, niż przewidywały. Trudno jednak w tej sytuacji martwić się o same instytucje, najsilniejszych graczy na rynku kultury. Ostatecznie zawsze cierpią ci najsłabsi. Pracownicy etatowi, którzy nie dostaną premii, rzemieślnicy przyzwyczajeni już do tego, że zamykanie pracowni teatralnych jest jednym z najprostszych sposobów na oszczędności. Poważny problem mają także ci, o których nikt się nie upomina – freelancerzy, a nimi w dużej mierze są artyści. Jest to mniejszy problem dla wielkich nazwisk, większy dla tych nierozpoznawalnych. Jeszcze trudniej mają żyjący z koordynowania wydarzeń, fotografowie, producenci, niezwiązani etatem z żadną redakcją dziennikarze zajmujący się kulturą, których warunki pracy od dawna się pogarszają. Chociaż tak naprawdę to, co się teraz dzieje, nikogo nie powinno dziwić. System teatralny źle działa od dawna. Słoweński filozof Slavoj Žižek w książce „Rok niebezpiecznych marzeń” w nawiązaniu do 2011 r. pisze o serii protestów grup, które pragną radykalnej zmiany świata według własnych wymarzonych propozycji. Czas, który minął od ostatniego święta, był w polskim teatrze podobnym momentem dyskusji o wizji przyszłości artystycznej i organizacyjnej tej instytucji oraz pytań o to, jak ten teatr przyszłości mógłby wyglądać. Rozwój krytycznego namysłu nad jego funkcjonowaniem był dotąd hamowany przez przeświadczenie, że jeśli środowisko teatralne będzie głośno narzekać i formułować wobec siebie zarzuty, to władza chętnie wykorzysta okazję, przejmując kolejne instytucje, w myśl zasady: skoro wam nie wychodzi, my się tym zajmiemy. Przy wzmożonym od objęcia rządów przez PiS, lecz trwającym już za kadencji PO, kryzysie środowisk artystycznych nikt nie chciał sobie na to pozwolić. Ta zapora jednak zaczyna pękać. Ostatnie lata udowodniły, że instytucje demolowane są niezależnie od wszystkiego, a poczucie, że twórcy mają na to jakikolwiek wpływ, było złudzeniem. Inną przyczyną akceptowania obecnego stanu rzeczy było to, że najbardziej pokrzywdzeni mają zawsze najmniej okazji do zabrania głosu. Dodatkowo za każdą skargą stoi pytanie, czy ta osoba odniosła sukces. Bo jeśli nie, to może jej krytyka jest tylko głosem tego, kto nie umie się przyznać do własnej porażki, czymś, czego nie należy traktować poważnie? Najsilniejszy głos należy do beneficjentów systemu, którym na zmianie w większości nie zależy. Z czasem jednak, w coraz trudniejszych warunkach twórczych, dyktowanych m.in. kontrowersyjnymi decyzjami o podziale pieniędzy przeznaczonych na kulturę, granica między tym, kto jest pokrzywdzony, a tym, kto wygrywa, przesuwa się, obie zaś role często przypadają naprzemiennie tym samym ludziom, którzy teraz głośno mogą podnieść temat swojej krzywdy. Szczególnie że coraz lepiej widać, że status quo już nie wystarczy. Co więc się wydarzyło w ostatnim czasie? Po pierwsze, wreszcie na poważnie rozpoczęła się dyskusja o wykorzystaniu publicznych pieniędzy i o widocznych w teatrach nierównościach. Część instytucji, w tym tak znaczące jak Teatr Powszechny czy – pod naciskiem mediów – TR Warszawa, zdecydowała się na publikację list płac. 200 tys. zł dla Krystiana Lupy za scenariusz, scenografię, reżyserię i światła spektaklu „Capri – wyspa uciekinierów” albo 100 tys. zł dla Grzegorza Jarzyny za reżyserię „G.E.N” (dodatkowo z reżyserem podpisano osobne umowy na scenografię, scenariusz, przeniesienie praw, wynagrodzenia za prowadzenie prób wznowieniowych) zmuszają do postawienia pytań o zasadność tak wysokich gratyfikacji, w momencie gdy to instytucje narzekają na niskie dotacje, a wielu pracowników tych samych teatrów pracuje za stawki o wiele niższe. W tym okresie na polskich scenach na poważnie zagościł temat #MeToo. Dla środowiska teatralnego ważnym momentem było pojawienie się w sieci nagrania anonimowej grupy Anchois