Wyjazd byłego premiera do kraju został uznany przez większość polskiego Londynu za akt zdrady Zdrajca – tak powszechnie nazywali Stanisława Mikołajczyka jego niedawni koledzy ze środowiska Polaków w Londynie. Przystępując do rozmów ze Stalinem, były premier emigracyjnego rządu miał nadzieję na wywalczenie dla Polski większej niezależności. Chociaż pod tym względem przegrał, zdołał uchronić kraj przed kolejnym zbrojnym powstaniem i zagładą całego narodu. Kiedy 16 czerwca 1945 r. Mikołajczyk wyruszał z Londynu do Moskwy, aby tam rozpocząć rozmowy o powołaniu wspólnego rządu z PPR, żegnały go obelgi i oskarżenia o zdradę. Kremlowski pątnik, kawaler jałtański, Mikołaj Mikołajewicz, Moskal – to tylko niektóre określenia, jakimi epatowała emigracyjna prasa. Większość polskiego Londynu stała bowiem na stanowisku wyrażonym przez premiera Tomasza Arciszewskiego, że „utworzenie legalnego, niezależnego rządu jedności narodowej, opartego o swobodną wolę ludności jest praktycznie niemożliwe”. Należało zatem się skupić na działalności politycznej na emigracji i cierpliwie czekać na zmiany. „Nie ulegać!”, apelowano. Z pytaniem: wracać czy pozostać, musiała się zmierzyć cała elita emigracyjna. Żadna jednak odpowiedź nie dawała stuprocentowej pewności powodzenia. Jednym z nielicznych, którzy zdawali sobie z tego sprawę, był Mikołajczyk. Z pewnością nie był ślepym i głuchym na to, co działo się w kraju. W jego przekonaniu gra toczyła się już nie o demokrację, lecz o wywalczenie jak największych swobód obywatelskich oraz umocowanie Polski na arenie międzynarodowej. Inaczej niż jego koledzy z emigracyjnych władz Mikołajczyk dowodził, że okres heroicznych czynów i pięknych deklaracji skończył się wraz z klęską powstania warszawskiego. Nastał natomiast czas pracy organicznej, którą należało prowadzić w realnie istniejących warunkach. Były premier nie miał złudzeń co do prowadzonej przez Stalina polityki. Według Romana Buczka Mikołajczyk „nabrał przekonania, że Stalin wprawdzie nie udzieli Polsce zupełnej niepodległości i niezależności, ale pozostawi państwu polskiemu pewien zakres swobody działania i że zarówno ostateczne formy ustroju (…) nie będą ścisłym odbiciem wzorów sowieckich (…)”. Cztery punkty Ważną rolę w podjęciu przez Mikołajczyka decyzji o rozpoczęciu rozmów odegrały meldunki z kraju. Konspiracyjna Delegatura Rządu na Kraj coraz częściej alarmowała, że polskie społeczeństwo jest zdezorientowane, a przez to podatne na różnego rodzaju skrajności. „Nie możemy opanować żywiołowego ruchu do lasu. Przyczyna: z jednej strony masowe aresztowania i pobór do wojska, z drugiej – mistyczna wiara ludności, że przeżywany okres jest przejściowy i że wkrótce będzie Polska prawdziwie niepodległa”, informowano władze emigracyjne pod koniec kwietnia 1945 r. Kilka dni przed wyjazdem Mikołajczyka do Moskwy ostrzegano zaś: „Jeżeli nie przyjdzie wojna lub rozwiązanie polityczne (kompromis), będzie na jesieni wielka tragedia”. Jeszcze wcześniej, bo w lutym 1945 r., przedstawiciele Rządu Jedności Narodowej – organu krajowego – uznali za konieczne zaakceptowanie postanowień jałtańskich. Zdaniem jednego z działaczy ludowych, Kazimierza Nadobnika, program Mikołajczyka, z którym ten wracał do kraju, można było zawrzeć w czterech punktach. Po pierwsze, należało zachować biologiczną egzystencję narodu. Po drugie, trzeba było próbować wywalczyć tyle niepodległości i niezależności, ile było to w powojennych warunkach możliwe. Po trzecie, należało działać na rzecz podniesienia stopy życiowej społeczeństwa. Po czwarte zaś, priorytetem było skonsolidowanie ruchu ludowego jako głównego gwaranta demokracji. Innemu współpracownikowi, Tadeuszowi Nowakowi, Mikołajczyk powiedział: „Przyjechałem do kraju, bo to tylko w kraju można jeszcze zrobić coś pożytecznego dla Polski. Chcę wam powiedzieć, żebyście nie liczyli, że będzie wkrótce następna wojna, że Anglicy i Amerykanie będą bić się o sprawy Polski ze Związkiem Radzieckim. (…) Wytworzona sytuacja trwać będzie długo. Naród polski musi istnieć i żyć. Trzeba skończyć z permanentnie trwającą rewolucją”. Tymczasem – poza nielicznymi wyjątkami – polski rząd na uchodźstwie pozostawał głuchy na płynące z kraju ostrzeżenia. Co gorsza, można było odnieść wrażenie, że III wojna światowa stanowiła jeden z celów strategicznych władz emigracyjnych. Wspominając demobilizację polskich oddziałów w Wielkiej Brytanii, ówczesny kierownik emigracyjnego Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Marian Kukiel mówił: „Polityka względem wojska była dwoista – tu przygotowywaliśmy się na ewentualność pokoju – natomiast gen. Anders z pełną wiarą twierdził, że będzie wojna, i przygotowywał swój