W XXI wieku przygotowanie śpiewaka musi być stuprocentowe, bo wystarczy drobna niezręczność i już wypada się z obiegu Wiesław Ochman – Legenda głosi, że jako czteroletnie pacholę śpiewał pan publicznie „Chryzantemy złociste stoją na fortepianie”, wywołując potoki łez zebranych kobiet. Czy wie pan, dlaczego płakały? – To nie legenda, tylko prawda. Śpiewałem bardzo zdecydowanie, czystym głosem, a jednocześnie nie fałszowałem. Fałszowanie zaczęło się później. A powód łez? To były lata okupacji. Panie, które przychodziły do nas z wizytą, wszystkie miały mężów gdzieś na wojnie, w obozach, na tułaczce. Piosenka „Chryzantemy złociste” symbolizowała tęsknotę. Nie trzeba było wiele mówić, każdy rozumiał ukryty sens. Nasz dawny dozorca, którego spotkałem już po wojnie, gdy jeździł rikszą, niby zachwycał się moimi nagraniami z orkiestrą pod dyrekcją Stefana Rachonia, ale podsumował to następująco: „Pięknie, Wiesiu, ale tak jak „Chryzantemy” kiedyś śpiewałeś, nigdy ci się już nie uda”. Śpiewak – patriota – Czy zdawał pan sobie sprawę, że to był akt patriotyzmu śpiewać dla żon żołnierzy? – Wtedy to było całkiem normalne i naturalne. U nas cały czas śpiewano, na podwórku, sąsiedzi śpiewali, orkiestry podwórkowe przychodziły i dawały koncerty piosenek, które chwytały za serce, bo to było o ojczyźnie, o legionach, o walce. Grały „Rotę”, która jest jednoznacznie patriotyczna i w owych czasach była zakazana. Brało się banknot, owijało nim jakiś kamyczek i wyrzucało przez okno w stronę muzykantów. – Czy śpiewając w Metropolitan lub La Scali, też można być patriotą? – Patriotą można być wszędzie i zawsze. Kiedy ktoś wsiada do samolotu na Okęciu, to nie zostawia patriotyzmu w domu, tylko zabiera ze sobą. I okazuje się, że patriotyzm silniej działa za granicą. Wiele razy spotykałem się z ludźmi, którzy w Polsce krytykowali wszystko ile wlezie, zresztą nie bez powodu, a za granicą podejmowali walkę z każdym, kto powiedział coś złego o ich kraju. Z boiska na scenę – Lubi pan piłkę nożną? – Ogromnie. Sam też kiedyś grałem, więc strasznie przejmuję się tym, jak Polska jest postrzegana również od tej strony. Piłka nożna stała się laicką religią dla milionów ludzi na świecie i wcale nie jest obojętne, jak dany kraj wypada w tej dziedzinie. Choć jest to tylko jedna z najbardziej masowych form rozrywki, jeśli pojawia się zawodnik z orłem na piersiach, to nawet siedząc tylko przed telewizorem, chciałbym mu jakoś pomóc, choćby pozytywnymi myślami. Złości mnie też, jeśli ktoś inny jest na boisku lepszy od naszych. – A gdy kibice ryczą np. „Polska gola” albo „Leo, Leo”, też to pan lubi? – Myślę, że to bardzo bezpośrednie przełożenie chęci dominowania nad innymi, ale nie jestem przekonany, że oznacza ono w stu procentach patriotyzm. Współzawodnictwo sportowe wyzwala nie tylko pozytywne emocje narodowe, bo nikt mnie nie przekona, że bijatyki po meczach odbywają się w imię miłości ojczyzny. To po prostu zwykłe chuligaństwo. Patriotyzm w najczystszej i najświetniejszej formie sprawdza się w momencie prawdziwego zewnętrznego zagrożenia. – Myśli pan, że młodzi tego nie pojmują? Występuje pan czasem na wspólnych koncertach z młodymi polskimi tenorami, więc chyba się jakoś rozumiecie. – Na ten temat nie prowadziłem z nimi dyskusji. Nowe pokolenia są bardzo otwarte na świat, bo mogą swobodnie podróżować. W ich pojęciu patriotyzm oznacza zapewne coś innego niż dla nas. Myśmy takie powinności rozumieli mniej komercyjnie, nas interesowała bardziej sztuka niż pieniądz. Jednak ci niewątpliwie utalentowani śpiewacy są poddani bombardowaniu ze wszystkich stron, a mass media utrwalają pogląd, że nie jest ważne, kim jesteś ani co umiesz, tylko ile masz. – Może tym młodym trzeba jakoś pomóc? – Pomagam im artystycznie, sugeruję dobór repertuaru i sposób zachowania się na estradzie, bo to zadanie bardzo trudne. W operze śpiewak jest schowany za kostiumem i makijażem, a tutaj jest „nagi”, można dostrzec wszystkie jego niedostatki. – Słuchają pańskich rad? – Bardzo chętnie je przyjmują i szybko uczą się wszystkiego. To pocieszające, ale nie zawsze wiem, w jakim kierunku chcą się rozwijać, i martwi mnie, że dyrektorzy oper im w tym rozwoju wcale nie chcą ulżyć, raczej ich bezwzględnie eksploatują. Nie prowadzę typowej działalności pedagogicznej, ale kiedy reżyseruję przedstawienie
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz