O tym, że w miarę rozwoju socjalizmu zaostrza się walka klasowa, wiedzieliśmy 60-70 lat temu. Teraz możemy obejrzeć historyczną rekonstrukcję tego. Tym razem w MSZ, gdzie pisowska ekipa urządza kolejne polowanie. Wciąż na tych samych ludzi, ale rzecz się rozwija. Chodzi o tych, którzy w czasach Polski Ludowej byli funkcjonariuszami bądź współpracownikami służb specjalnych. Kilka lat temu musieli się ujawnić, było to warunkiem pozostania w MSZ. Część z nich się ujawniła, część nie. W gruncie rzeczy niewiele to dało. A całą sprawę zamknął TW Wolfgang, bo okazało się, że nie jest ważne, czy ktoś współpracował, czy nie, tylko czy nowa władza na niego liczy. Teraz więc minister Czaputowicz i jego koledzy chcą ten rozdział definitywnie zamknąć. I dlatego w projekcie ustawy „o zmianie ustawy o służbie zagranicznej…” proponowany jest zapis, by osoby, które „pracowały, pełniły służbę lub były współpracownikami organów bezpieczeństwa państwa” w czasach PRL, w ogóle nie mogły być zatrudnione w MSZ. Proste? Niezbyt proste. Bo niby dlaczego ma być ten zakaz? Wytłumaczono to w wielostronicowym uzasadnieniu. Spójrzmy prawdzie w oczy – to uzasadnienie jest bełkotem. Z prawem nie ma nic wspólnego, jest to raczej zapis osobistych pretensji. Bo jak ocenić takie argumenty: „Praca w tzw. służbie dyplomatyczno-konsularnej okresu PRL była zajęciem intratnym z uwagi na możliwość otrzymywania części wynagrodzenia w dewizach. (…) Kadry MSZ przed rokiem 1989 składały się w znacznej części z pracowników lub współpracowników aparatu bezpieczeństwa, dla których wyjazd na dobrze opłacaną synekurę w placówce zagranicznej był traktowany jako nagroda. Ten bagaż doświadczeń i postaw oraz nawis kadrowy w postaci funkcjonariuszy i współpracowników PRL-owskich służb, a także ich współmałżonków oraz ich dzieci, które miały ułatwioną karierę dzięki rodzicom zatrudnionym już w MSZ, zostały wniesione do służby zagranicznej w 2002 r. wraz z kadrami okresu PRL, co sprawiło, że polska służba zagraniczna była (i jest nadal) w szczególny sposób negatywnie obciążona dziedzictwem minionej epoki, które utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia, jej sprawne działanie oraz umacnianie pożądanych postaw propaństwowych”. Tyle. Mały fragmencik, a ile mówi. O tym, jakiego rodzaju są dziś w MSZ „pożądane postawy propaństwowe”, już parokrotnie tu pisaliśmy. O tym, że pisowscy urzędnicy wciąż zazdroszczą tym innym zagranicznych wyjazdów i zarobków, wiadomo od dawna. Ale teraz okazuje się, że ta zazdrość i chęć zemsty przenosi się na dzieci ówczesnych dyplomatów. Bo miały „ułatwioną karierę”. Mówił o tym zresztą minister Czaputowicz w Sejmie, tłumacząc, dlaczego zamierza obniżyć wymagania kandydatom do Akademii Dyplomatycznej, dotyczące znajomości języków obcych. Bo znajomością dwóch języków wykazywali się najczęściej absolwenci MGIMO i dzieci dyplomatów. Więc teraz będzie można znać jeden. Wprowadza się te zapisy, żeby zaszkodzić niewłaściwie urodzonym. Ojcowie nie żyją lub są emerytami, więc mścimy się na ich potomkach! Będzie na kogo polować przez następne lata. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint