Z satysfakcją obserwuję styl, w jakim panie pielęgniarki i położne reagowały na zachowanie władz, na brutalną interwencję policji, na arogancję, z jaką premier przez tyle dni obstawał przy swoim. Dziewczyny w bieli konsekwencją, organizacją, spokojem udzieliły politykom (nie tylko tym rządzącym) lekcji kultury, która oby nie poszła w zapomnienie! Jeszcze przed „zaproszeniem na dobrą kawę” pielęgniarka z krakowskiego szpitala im. Rydygiera, p. Musiura, powiedziała w TVP: „Od lat nie wierzymy żadnym rządom”. Ileż to razy moje pokolenie „Kolumbów” przekonywało się, że rządom, władzom, przywódcom, partiom – nie można wierzyć… Tu przypomnę znamienne wydarzenie z czasów, które naszym wnukom wydają się prehistorią. Otóż o wybuchu II wojny światowej dowiedziałam się na rynku w Zaleszczykach. Ludzie zgromadzili się tam, aby słuchać informacji nadawanej przez megafon. Padła wieść, że Niemcy przekroczyli polską granicę i że jesteśmy w stanie wojny. Stojący obok mnie młody kolejarz zawołał z radością: „No to mamy ich!”. Najwyraźniej uwierzył, że jesteśmy „silni, zwarci, gotowi”, że nad bezpieczeństwem kraju czuwa „nasz drogi, drogi wódz, marszałek Śmigły Rydz”, a Niemcy mają czołgi z tektury. Niebawem te same Zaleszczyki stały się widownią wielkiego exodusu: to nie my „mieliśmy ich”, ale oni – nas. I to na długich sześć lat. A przedtem był zamach majowy, poparty właśnie przez kolejarzy. I ewolucja, którą pono sam Józef Piłsudski, do czasu socjalista, streścił trawestacją popularnej rymowanki: „To nie sztuka zabić kruka, ale sztuka całkiem świeża, trafić z Bezdan do Nieświeża”. Rezultatem tej „sztuki” miał być proces brzeski. Bereza Kartuska, antydemokratyczna konstytucja kwietniowa. A także pacyfikowanie mniejszości i tłumienie „ruchawek” robotniczych i chłopskich. Polacy włożyli ogromny wysiłek w walkę zbrojną. Najtragiczniejszym jej epizodem było powstanie warszawskie, które miało trwać kilka dni i przynieść zwycięstwo, a zakończyło się zniszczeniem miasta i hekatombą. Utraciliśmy kwiat młodzieży, która ufała swym dowódcom. Powstanie warszawskie było w istocie prawdziwym końcem II Rzeczypospolitej. Dziś natomiast – przynajmniej w moim odczuciu – przeżywamy parodię tamtych czasów: kult Wodza-w-dwu-osobach, urzeczenie walką zbrojną, mrzonki o mocarstwowości. Do takiej reaktywacji może by nie doszło, gdyby nie błędy i słabości lewicy. Po wojnie nasza sytuacja geopolityczna była, jaka była. Alianci zachodni nie spełnili związanych z nimi nadziei – za ich przyzwoleniem znaleźliśmy się w orbicie ZSRR. Nie należę do osób, które uważają PRL za „czarną dziurę”, bo to nieprawda. Od początku jednak nie rozumiałam i nie rozumiem, dlaczego polscy komuniści, przejąwszy władzę, aż tak dalece oparli propagandę na kłamstwach. To dlatego, mimo lewicowych przekonań i wywieranych nacisków, nie zapisałam się do partii. Potem z podobnych powodów nie przyłączyłam się do „Solidarności”: wśród jej doradców było zbyt wielu ludzi, których pamiętałam jako fanatycznych zwolenników komunizmu. A potem zamiast zapowiadanego „socjalizmu bez wypaczeń” (cokolwiek by to miało znaczyć) zafundowali nam realny kapitalizm, z wszelkimi możliwymi wypaczeniami. Arcydyplomata Talleyrand uważał, że słowa służą do ukrycia myśli. Dodajmy – i do ukrywania faktów. Jest to jednak zasada, którą należy stosować powściągliwie, w przeciwnym bowiem razie obraca się przeciwko swym wyznawcom. Świadczą o tym wypowiedzi dziewczyn w bieli, które nie chcą mieć do czynienia z politykami. I bardzo dobrze, iż czynią to przedstawicielki zawodu par excellence kobiecego. Jego skuteczne uprawianie wymaga wszak postawy opiekuńczej, na którą kobiety, jako potencjalne matki, są zaprogramowane przez naturę. Nie od dziś uważam – i piszę o tym – że kobiety powinny dążyć do kultury partnerskiej, w której zarówno kobiety, jak i mężczyźni, pozostając sobą, potrafią współdziałać i współrządzić. Tak się składa, że równocześnie z protestem „sióstr” można było z TVP dowiedzieć się o działaniach Akademii Liderek. I że odbyło się spotkanie pań prezydentowych, które patronują poczynaniom mającym ułatwić kobietom łączenie macierzyństwa z pracą zawodową. A więc wszechstronną samorealizację. I to jest cel, który zaczyna jednoczyć także posłanki różnych opcji. W tym czasie Polki i Polacy (ja też) masowo oglądali „Ranczo”. Autorzy pochwalnych tekstów jakoś nie zauważyli, że w tym sympatycznym serialu siłą napędową zmian na lepsze – są „baby”. Główna bohaterka, urocza Lucy, przeszła w USA szkołę przedsiębiorczości, nie tracąc nic ze swych kobiecych cech i wdzięków. Łatwo wyobrazić ją sobie jako jedną z liderek zbuntowanych
Tagi:
Anna Tatarkiewicz