Po modzie na włoski i hiszpański przyszła kolej na język rosyjski. Uczą się go biznesmeni, podróżnicy i ludzie zafascynowani Wschodem Na kursy rosyjskiego, obok uczniów i studentów, zapisują się menedżerowie, handlowcy i artyści. Rosyjski to dla nich drugi albo trzeci język obcy. Podróż koleją transsyberyjską, lepsze zarobki, lektura rosyjskich klasyków w oryginale – to tylko nieliczne powody, dla których rosyjski powraca po 15 latach zapomnienia. Razem z językiem odżywa zapotrzebowanie na wschodnią literaturę, film, muzykę, a nawet kuchnię. Bo rosyjskiego nie da się poznawać tak po prostu – od wykładu do wykładu. Większość osób, które przychodzą na kurs, szybko zaczyna interesować się całą kulturą i mentalnością Rosji, Ukrainy, Litwy i Białorusi. Spotykają się wieczorami i razem oglądają rosyjskie filmy, dyskutują o Dostojewskim i Bułhakowie, których po kilku latach nauki mogą czytać w oryginale. Przez język do pieniędzy Z roku na rok w biznesie rośnie zapotrzebowanie na osoby mówiące po rosyjsku. – Dzieje się tak dlatego, że wraca normalność w nawiązywaniu politycznych, ekonomicznych, naukowych i kulturalnych stosunków między Polską a Rosją – mówi dr Igor Tietieriew, kierownik programów językowych Rosyjskich Ośrodków Nauki i Kultury w Warszawie i Gdańsku. Obecnie w kursach organizowanych przez RONiK uczestniczy ponad 200 osób. Każdego dnia rosyjski w stolicy na ulicy Belwederskiej gromadzi kursantów w różnym wieku, o odmiennych specjalizacjach i zainteresowaniach – uczniów, studentów, pracowników firm handlowych i gospodynie domowe. Niesłabnącym zainteresowaniem cieszą się również uniwersyteckie wydziały filologii rosyjskiej. Na Uniwersytecie Warszawskim w tym roku było 90 miejsc na studiach dziennych oraz 40 na zaocznych, a chętnych zgłosiło się prawie 400. Ania Kowalska rusycystykę skończyła w Lublinie, na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie. Ma 26 lat i jest szefową sekretariatu w ISD Polska, mieszczącej się na warszawskim Mokotowie spółce córce ukraińskiej korporacji, która inwestuje w Polsce w przemysł metalurgiczny i stoczniowy. Większość pracowników spółki pochodzi ze Wschodu, dlatego na co dzień w firmie rozmawia się głównie po rosyjsku. Przez biurko Anny każdego dnia przewijają się segregatory dokumentów pisanych cyrylicą. Gdyby nie świetna znajomość rosyjskiego, nie mogłaby się nawet ubiegać o tę posadę. Podobnie jak większość jej rówieśników, języka naszych wschodnich sąsiadów zaczęła uczyć się już w podstawówce. W ostatniej klasie liceum zdecydowała, że zawalczy o indeks na filologii rosyjskiej. – Moi koledzy zdawali maturę z historii, biologii czy matematyki, a ja, jako pierwsza w dziejach mojego liceum, pisałam egzamin z języka rosyjskiego – opowiada Anna. Na uczelnię dostała się bez problemu, ale sama nauka nie należała do łatwych. Przez pięć lat poznała nie tylko język, lecz także historię i kulturę tego, jak sama mówi, niezwykłego kraju. Na studiach nie wiedziała jeszcze dokładnie, jak w przyszłości wykorzysta znajomość rosyjskiego, dlatego zrobiła dwie specjalizacje – pedagogiczną oraz translatorską, która przygotowała ją do tłumaczenia umów prawnych, kontraktów i innych dokumentów. Dzisiaj chce jeszcze zrobić studia podyplomowe z zakresu handlu zagranicznego. – Pracodawcy wysoko cenią znajomość rosyjskiego, ale sam język to za mało, żeby zapewnić sobie świetną pracę – sumuje. Podobną drogę obiera wielu studentów rusycystyki. Często już na studiach rozpoczynają drugi kierunek, najczęściej biznesowy. Wiedzą, że na menedżera ze znajomością rosyjskiego czeka dobre stanowisko i pieniądze. A rynek pod tym kątem nie nasyci się jeszcze przynajmniej przez kilka lat. Negocjacje pachnące blinami Agnieszka Mikołajek edukację ma już za sobą. Skończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Jagiellońskim, a potem handel i zarządzanie sprzedażą na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Rosją fascynuje się od dzieciństwa. Miała 12 lat, gdy do jej rodzinnej beskidzkiej wioski na zaproszenie miejscowego proboszcza przyjechały dzieci z Białorusi. Mali goście nocowali w domach mieszkańców. Rodzice Agnieszki przyjęli u siebie dwóch chłopców – Andrzeja i Siergieja. Dziewczynka spędzała z nimi dużo czasu na zabawach, rozmowach i chodzeniu po górach. – Opowiadali o swoim życiu na Białorusi, które strasznie kontrastowało z naszymi realiami – wspomina Agnieszka. – Ale to mnie w ogóle nie przerażało, przeciwnie, każdego słowa słuchałam niemal z szeroko otwartą buzią. Wtedy też zaczęła się zastanawiać, dlaczego ludzie wolą jeździć na wakacje do Grecji albo Włoch, zamiast zwiedzać Rosję czy Ukrainę. Jej zdaniem, czekało tam mnóstwo ciekawych miejsc