Gdy terroryzm uprawiają inne nacje – są zbrodniarzami, gdy Polacy – są bohaterami Wśród stu kilkudziesięciu definicji terroryzmu w obieg medialny wchodzi ostatnio i taka, że jest on „negatywnym następstwem globalizacji”. Jest coś na rzeczy: nawet Jan Paweł II w orędziu na XXXV Światowy Dzień Pokoju podkreślił, iż terroryzm przemienił się w „wyrafinowaną sieć ośrodków wpływów politycznych”, która „rozszerza się, ogarniając cały świat”. Ongiś terroryzm bywał zwany „bronią słabych” – przedszkolem partyzantki, rewolucji wyzwoleńczej, powstania narodowego. Bardzo często stanowił (tu i ówdzie stanowi do dziś) rozpaczliwą odpowiedź na terror państwowy, który winien jest nieporównanie liczniejszych zbrodni niż terroryzm „oddolny”. I było tak od zarania dziejów. Przed dwoma tysiącami lat żydowscy zeloci sztyletami „sica” podrzynali gardła rzymskim okupantom. Przed tysiącem lat assassini, członkowie sekty szyickiej, znienacka uśmiercali najeźdźców-krzyżowców. Były to czyny godne pożałowania, jak każdy mord, ale jednak trudne do jednoznacznego potępienia – w przeciwieństwie do zbrodni popełnionej na Manhattanie. W XIX w. terroryzm także miał przesłanki patriotyczne i wzbudzał raczej aprobatę niż potępienie. Zwłaszcza wśród Polaków, którzy cieszyli się (?) w Europie, a przynajmniej w kręgach europejskiej lewicy reputacją wyjątkowo sprawnych terrorystów. Ignacy Hryniewiecki, zabijając bombą cara Aleksandra II oraz siebie samego, był prekursorem straceńców palestyńskich. Stanisław Padlewski zachwycił francuskich radykałów zastrzeleniem gen. Seliwestrowa, rezydenta carskiej Ochrany w Paryżu i sensacyjną ucieczką przez całą Europę aż do Ameryki, mimo pościgu policji wielu krajów. Józef Piłsudski osobiście kierował napadem na wagon pocztowy pod Bezdanami i „ekspropriacją” (czytaj: rabunkiem) ponad 200 tys. rubli, które później przydały się do tworzenia Związku Strzeleckiego – zalążka Legionów. Wśród bojówkarzy spod Bezdan było trzech późniejszych premierów RP – Walery Sławek, Aleksander Prystor i Tomasz Arciszewski – i nikomu nie przyszło do głowy zwać ich terrorystami. „Ekspropriacje” wymagające z reguły odstrzelenia eskorty uchodziły wręcz za czyny służące dobrej sprawie. Przypomniał te i podobne wydarzenia Włodzimierz Kalicki na łamach „Gazety Wyborczej” (27-28.10.2001 r.) w wywiadzie-rzece z Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim. Obaj ci sławni solidarnościowcy przyznają się do duchowego powinowactwa z dawną PPS, która powołała Organizację Bojową, zbrojne ramię jej Frakcji Rewolucyjnej, ale Kuroń „szedł w zaparte” i odrzucał wywody Kalickiego, iż praktykowanie terroryzmu było normą dla polskich rewolucjonistów; perswadował, że OB PPS była jedynie „samoobroną robotniczą”. Skapitulował, gdy Kalicki wymienił długi ciąg aktów terroru, które złożyły się na rewolucję 1905-1906 r. Szkoda, że w tej interesującej dyskusji przeoczono ważny wątek dziejowy, który notabene całkiem też pominęli znani historycy Jan Kancewicz i Jan Tomicki w monografiach wydanych w latach 80., a poświęconych… dziejom PPS! Otóż w Paryżu w 1892 r. na założycielskim zjeździe Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich (przemianowanego wkrótce na Polską Partię Socjalistyczną) najdłużej dyskutowano, i to już pierwszego dnia – wstyd powiedzieć – właśnie o dopuszczalności terroru! Stanisław Wojciechowski (przyszły prezydent RP) argumentował: „Partia w żadnym wypadku nie powinna prowadzić działania za pomocą terroru. Wyjątek może stanowić tylko ta akcja rewolucyjna, która zostanie podjęta w celu bezpośredniego wywołania rewolucji”. Feliks Perl (później wieloletni naczelny „Robotnika”) perswadował, że: „W walce z rządem partia niekiedy musi uciekać się do terroru”. Edward Abramowski (sławny etyk i psycholog) próbował zbliżać stanowisko przedmówców: „Wniosek Feliksa jest zbyt ogólnikowy, Wacława zaś (pseudonim Wojciechowskiego – przyp. W.G.) zbyt optymistyczny. Niepodobna przypuścić, że w ciągu całego okresu przygotowań obejdziemy się bez terroru”. Jan Stróżecki: „W ogóle nie przedstawiam sobie okoliczności, kiedy terror może być konieczny”. Perl: „Terror nigdy nie był hasłem do rewolucji. U nas zaś terror może być tylko środkiem agitacyjnym”. Stanisław Grabski (wtedy socjalista, później endek): „Terror pociąga za sobą wielkie represalia. Sprowadza reakcję i odstrasza robotników, przeto może nas tylko osłabić. Tymczasem przed rewolucją zaczyna się walka en gros. Wtenczas warto wywołać represalia, by jeszcze bardziej rozdrażnić lud”. Stanisław Mendelson (główny ideolog PPS): „Owo straszenie mas jest fikcją, gdyż nie one się boją, ale działacze. U nas nie ma wprawdzie nieudolności mas rosyjskich,
Tagi:
Wojciech Giełżyński