Test z testowania

Test z testowania

25.03.2020 Poznan Instytut Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk W laboratorium wykonuje sie testy na obecnosc koronawirusa fot. Jakub Walasek/REPORTER zdjecia ilustracyjne

Mało testów – mało chorych. I wszystko pięknie nam gra! Na początek ciekawostka z mojego ulubionego świata liczb. Serwis Our World in Data zebrał dane podsumowujące liczbę testów na koronawirusa wykonanych w poszczególnych krajach. Ranking zdecydowanie wygrywa Islandia. Stan na 20 marca: 26,8 tys. testów na 1 mln mieszkańców. Dalej mamy Norwegię (ponad 8 tys.), Słowenię (ponad 4,7 tys.) i Włochy (niemal 3,5 tys.). Wysoko są też Malta, Niemcy czy Estonia. Polska zajmuje na tej liście trzecie miejsce od końca. Stan na ten sam dzień – 344,5 testu na 1 mln osób. Czy to źle? Po pierwsze, wysoki wynik Włoch nie zaowocował bezpieczeństwem obywateli. Może lepiej, zamiast biegać na testy, siedzieć w domu i czekać na koniec zarazy? Po drugie, jak wskazuje epidemiolożka dr Magdalena Kozela, takie porównywanie nie jest zasadne. Dlaczego? Dane pokazują stan na konkretny dzień, w którym każdy badany kraj był na innym etapie epidemii. Wirus w państwach Europy Zachodniej pojawił się wcześniej, więc zrobiono tam znacznie więcej testów. Po trzecie – przebadanie całej populacji, choć pozwoliłoby uzyskać w końcu rzetelne dane na temat śmiertelności choroby, na razie pozostaje poza zasięgiem jakiegokolwiek systemu ochrony zdrowia. Podawany w mediach przykład Korei Południowej, która dzięki masowym testom dobrze sobie poradziła z epidemią, też nie jest dowodem na to, że wysoki współczynnik osób przetestowanych stanowi gwarancję sukcesu w walce z epidemią. Dlaczego? Ponieważ powszechność testowania, jak przypuszcza ekspertka, to tylko jeden z kilku czynników wpływających na sytuację. Kraje dalekowschodnie nie tylko masowo testują, ale również po epidemii SARS i MERS wypracowały skuteczne procedury postępowania w takich sytuacjach. Testy są tylko jednym z ogniw ich systemu. Sanepid nie zadzwonił Panuje przekonanie, że za granicą mają szybkie testy, a my nie. To nieprawda. Jak informuje Łukasz Urban z firmy diagnostycznej Biomaxima, testy przesiewowe, znacznie tańsze, wykonywane zwykle na podstawie próbki krwi, które rzeczywiście umożliwiają uzyskanie wyniku w ok. 10 minut, kupują w Polsce liczne placówki medyczne. Jednak testy te potwierdzają jedynie – lub wykluczają – obecność przeciwciał koronawirusa. Jeżeli więc ktoś wcześniej chorował na COVID-19, ale w jego organizmie wirus już nie jest obecny, w teście przesiewowym i tak będzie miał wynik pozytywny (tzw. wynik fałszywie dodatni). Z drugiej strony, jeśli ktoś już został zakażony, ale jego organizm jeszcze nie zdążył wyprodukować przeciwciał – testy mogą dać wynik fałszywie ujemny. Dlatego takie testy nie mogą być brane pod uwagę w statystykach, ale są przydatne do wstępnej diagnostyki. Z kolei testy genetyczne (RT-PCR), rekomendowane przez WHO i GIS, są wykonywane na podstawie wymazu z górnych dróg oddechowych i potwierdzają aktualne zakażenie koronawirusem. Wykonanie takiego testu trwa około trzech godzin – oczywiście nie licząc czasu transportu próbek do specjalistycznego laboratorium. Czy więc rzeczywiście potrzebujemy więcej testów PCR? Rząd twierdzi, że nie. Zewsząd jednak płyną sygnały, że ludzie chcą wiedzieć, czy są chorzy. I mają ku temu różne powody. Pierwsza grupa to osoby bez objawów, które zgłosiły do sanepidu swój kontakt z chorym lub powrót z zagranicy i teraz żalą się, że nie mają możliwości zrobienia testu ani nawet nie uzyskały informacji, co mają robić. Jedyna w tej sytuacji rozsądna odpowiedź dla nich brzmi: siedźcie w domu na dobrowolnej kwarantannie, sprawdzajcie zalecenia GIS, cieszcie się dobrym samopoczuciem i nie liczcie na to, że sanepid przyśle ekipę specjalną. System, co jest problemem nie tylko w Polsce, nie jest w stanie odezwać się do wszystkich, nie ma też zasobów na masowe testowanie. Służby zajmują się – i słusznie – przede wszystkim tymi, którzy są chorzy. Grupa druga to osoby, które czują się na tyle źle, że wymagają pomocy medycznej i badania osłuchowego. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie powinny zgłaszać się do zwykłej przychodni, ponieważ tam mogą pozarażać innych lub złapać koronawirusa, jeśli jeszcze go nie mają. Według zaleceń, jeśli podejrzewamy u siebie COVID-19, po pomoc powinniśmy zgłaszać się do sanepidu, nie do zwykłych POZ. Jednak do wielu jego oddziałów nie sposób się dodzwonić, a na mejle nikt nie odpowiada, nawet jeśli chorzy zgłaszają trwające od wielu dni dolegliwości. Jeśli już komuś udaje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2020, 2020

Kategorie: Kraj