TikTok – Chiny widzą wszystko

TikTok – Chiny widzą wszystko

Chińska aplikacja społecznościowa może służyć do inwigilacji. Polski minister cyfryzacji nie ma z tym jednak problemu W ostatnich tygodniach w mediach głośno jest o TikToku – platformie społecznościowej, w której zamieszcza się krótkie filmiki. O co więc ten hałas? Z pozoru niewinna aplikacja dla nastolatków jest tak naprawdę potężnym narzędziem, które władze Chin mogą wykorzystać do własnych celów, i to na kilka sposobów. Jednym z nich jest inwigilacja użytkowników, drugim sianie dezinformacji, a na deser mamy algorytm, który ułatwia pogłębianie polaryzacji w społeczeństwach. TikTok ma obecnie ponad 1 mld aktywnych użytkowników na całym świecie. To nie moja ręka Stara złodziejska zasada głosi, że nawet jak cię złapią na gorącym uczynku, do samego końca masz twierdzić, że ręka, która kradła, nie była twoja. Taką strategię obrał w ostatnim czasie TikTok. Pod koniec marca 2023 r. przed Izbą Reprezentantów Stanów Zjednoczonych zeznawał jego szef Shou Zi Chew. Prezes TikToka starał się przekonać amerykańskich polityków, że aplikacja nie stanowi żadnego zagrożenia dla Amerykanów. Kongresmeni podkreślali, że choć firma ByteDance będąca jej właścicielem jest prywatną spółką, pracują w niej osoby powiązane z Komunistyczną Partią Chin. Dodatkowo prawo zobowiązuje chińskie firmy do przekazywania gromadzonych danych władzom w Pekinie. To oznacza, że informacje związane z każdym użytkownikiem aplikacji na świecie mogą trafić w ręce chińskiego rządu. O zagrożeniu dla prywatności użytkowników TikToka amerykańskie służby ostrzegały już w listopadzie 2022 r. Miesiąc później ustalono, że pracownicy ByteDance inwigilowali dziennikarzy amerykańskiej edycji „Forbesa”, którzy pisali krytycznie o chińskiej aplikacji. Związani z TikTokiem pracownicy śledzili dzięki zgromadzonym w aplikacji danym, gdzie dziennikarze przebywali i z kim się spotykali. W tym miejscu powraca wspomniana wcześniej zasada o nieprzyznawaniu się do własnej ręki. Przedstawiciele TikToka tłumaczyli, że cała afera z namierzaniem dziennikarzy miała jedynie na celu ustalić, kto sprzedawał prasie informacje dotyczące korporacji. Zupełnie przemilczano fakt, że bardzo niepokojący jest sam wyciek tak wrażliwych danych jak lokalizacja, a tym bardziej wykorzystywanie tych informacji do wewnętrznych celów jakiejkolwiek firmy. Co więcej, inwigilacja dziennikarzy zaczęła się po ujawnieniu przez „Forbesa”, że 300 osób pracujących w TikToku ma związki z chińskimi państwowymi mediami, do których podobnie jak do naszej TVP nie trafiają ludzie z przypadku. Dziennikarze „Wall Street Journal” opisywali zaś w 2020 r., że w latach 2018-2019  aplikacja zbierała bez zgody i wiedzy użytkowników unikatowe numery identyfikacyjne urządzeń, tzw. adresy MAC. Co to dokładniej oznacza? Mniej więcej tyle, że TikTok wiedział, z jakich aplikacji korzystają poszczególni użytkownicy i co w nich dokładnie robią. Ze względu na te wszystkie doniesienia instytucje unijne zakazały swoim urzędnikom używania TikToka. Na podobny krok zdecydowały się też poszczególne państwa, w tym USA. Dodatkowo w Stanach dyskutuje się o tym, czy zakazać aplikacji w całym kraju nawet obywatelom. Swoje obawy wobec platformy wyrażał dyrektor FBI Christopher Wray, który twierdził podczas posiedzenia Komisji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że chiński rząd mógłby używać TikToka nie tylko do gromadzenia danych o milionach użytkowników, ale również do wpływania na nich za pomocą algorytmów i, co najbardziej przerażające, do przejęcia kontroli nad oprogramowaniem większości urządzeń. Shou Zi Chew próbował tymczasem przekonać Izbę Reprezentantów, że jego firma nie ma nic wspólnego z chińskim rządem, a ByteDance dba o cyberbezpieczeństwo Amerykanów. Jednym z argumentów miało być to, że właściciele TikToka wydali ponad 1,5 mld dol. na tzw. Project Texas, który – poprzez magazynowanie na serwerach znajdujących się w Stanach Zjednoczonych – ma zapewnić ochronę danych ponad 150 mln użytkowników. Naturalnie od razu pojawia się pytanie: to do tej pory dane te nie były w Chinach bezpieczne? Zi Chew chciał odwrócić całą narrację i postawić się w roli pokrzywdzonego. Przyjął argumentację, że zarzuty Amerykanów dotyczą głównie struktury właścicielskiej firmy, a w mniejszym stopniu technicznych aspektów aplikacji. Słowem, zasugerował, że Amerykanie robią mu pod górkę, bo TikTok jest konkurencją dla amerykańskich platform społecznościowych. W świetle ustaleń z ostatnich trzech lat jest to jednak mówienie: to nie moja ręka. Amerykańscy kongresmeni nie dali się zresztą przekonać wystąpieniu Shou Zi Chewa. – W rzeczywistości zwiększyło się prawdopodobieństwo, że Kongres podejmie jakieś działania – podsumował na antenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Świat