Walentyna Tierieszkowa, mając 78 lat, zgłosiła się do samobójczej misji na Marsa Wojciech Faruga – reżyser spektaklu „Walentyna” przygotowanego dla Teatru Telewizji 16 czerwca minęła 52. rocznica lotu Walentyny Tierieszkowej w kosmos. Radziecka kosmonautka jest w Rosji celebrytką i wciąż pracuje na swoją legendę. Mając 78 lat, zgłosiła się do samobójczej misji na Marsa. Dziś mało kto pamięta, jak trafiła do programu kosmicznego. Mało też mówi się o tym, jak została wciągnięta w tryby machiny propagandowej, czego apogeum była jej ciąża. Na narodziny dziecka czekał w napięciu cały Związek Radziecki. W przygotowanej dla Teatru Telewizji „Walentynie” portretujesz Tierieszkową, po tym jak w glorii wróciła na Ziemię. Jak wyglądało jej życie wcześniej, dlaczego zainteresowała się kosmonautyką? – To był przypadek, ale ona pewnie mu nieco pomogła. Tierieszkowa pracowała jako tkaczka w Jarosławiu nad Wołgą i należała do amatorskiej drużyny spadochroniarskiej. W trakcie poszukiwań kandydatek do programu kosmicznego selekcjonerzy przyjechali do Jarosławia i wybrali ją – prostą dziewczynę, która straciła na wojnie ojca. Już później bardzo odróżniała się od innych dziewczyn w drużynie kosmonautycznej. Tamte miały doktoraty z najróżniejszych dziedzin, a ona wiedziała, jak obsługiwać krosna. Dlaczego więc to ją wybrano do lotu w kosmos? – Ze względu na charyzmę i dobre pochodzenie. Nie ma merytorycznych przesłanek, które wskazywałyby na nią. To była decyzja wyłącznie propagandowa, tak samo jak w przypadku Gagarina. Od niego dużo lepiej przygotowany do lotu był Herman Titow, ale ponieważ imię Herman nie było typowo radzieckie, zdecydowano się na Gagarina o sympatycznym imieniu Jurij. Titow poleciał jako drugi. Nieczęsto dziś się mówi o tym aspekcie. – Tak samo jak nieczęsto się mówi, że zarówno amerykański, jak i radziecki program kosmiczny były kontynuacją badań nazistów nad rakietami. Gdyby nie prace badawcze hitlerowskich Niemiec, nie byłoby ani jednego, ani drugiego. Oba kraje przejęły i specjalistów, i stan badań, o czym rzadko się pamięta. Jednak w obu krajach program szybko się skończył. – Na dobrą sprawę epoka świetności trwała zaledwie kilkanaście lat. Po zamknięciu kosmodromu Bajkonur tysiące ludzi, którzy tam pracowali, zaczęło w Moskwie jeździć jako taksówkarze albo wyprowadzać psy. Nie mówiąc już o ludziach, którzy przygotowywali się do lotu w kosmos. Ci zostali bez perspektyw. Teraz wciąż słyszy się o pomysłach odtworzenia radzieckiej kosmonautyki. W 50. rocznicę wyczynu Tierieszkowej miał się odbyć upamiętniający to wydarzenie lot w kosmos innej kobiety, ale do niego nie doszło. Tierieszkowa zainspirowała kolejne kobiety do podbijania kosmosu? – Tak, pojawiło się kilka kosmonautek i po stronie amerykańskiej, i po radzieckiej. To bardzo ciekawe postacie – od fanatyczek kosmosu po osoby, które w ten sposób znalazły pomysł na siebie, tak jak jedna z żon wysoko postawionego dygnitarza. Znamienne, że mówiło się o nich nie kobieca drużyna kosmonautyczna, ale dziewczęca. Nigdy nie funkcjonowały jako pełnoprawne partnerki mężczyzn. Jaka była rola Tierieszkowej w programie emancypacji kobiet? – Nie wiem, na ile w ogóle można Tierieszkową określić mianem kobiety wyemancypowanej. Kosmonautkę, która udowodniła, że przestrzeń kosmiczna należy również do kobiet, i pozwoliła tysiącom dziewczynek marzyć, że gdy dorosną, polecą podbijać nowe planety?! – Kilka lat po locie w kosmos Tierieszkowa stanęła na czele Ligii Kobiet. Ale nie ryzykowałbym stwierdzenia, że to była emancypacja, raczej jej pozory. Na poziomie symbolicznym cały komunizm miał być zaburzeniem ról społecznych – pod Pałacem Kultury mogłeś spotkać i robotnice, i robotników, w kosmosie – i kosmonautów, i kosmonautki. Ale to złudzenie. To, co opisuje Walentyna w pamiętnikach, pokazuje, że jest kobietą przedemancypacyjną. Wypowiada się z nabożeństwem o Gagarinie, tak samo o Walerym Bykowskim – bo, przypomnijmy, lot Walentyny nie był tylko jej lotem. Dwa statki wyruszyły równolegle – w jednym była Tierieszkowa, w drugim właśnie Bykowski. Czyli Wala i Walery, co również było szalenie atrakcyjne propagandowo. Sposób traktowania kobiet w programie kosmicznym był daleki od ideałów emancypacyjnych. Jest taka historia o eksperymencie na Jelenie Dobrokwaszynie, który miał sprawdzić, jak grupa ludzi zachowa się na małej przestrzeni. Mężczyźni mieli Dobrokwaszynie wyjątkowo uprzykrzać życie: mówić jej, że pracuje z materiałami radioaktywnymi, że ma zainstalowane kamery pod prysznicem – stosowali całą gamę