Irakijczycy, którzy pomagali armiom koalicji, nie doczekali się pomocy ani wdzięczności Wiernie służyli Amerykanom i Brytyjczykom. Byli tłumaczami i przewodnikami, narażali życie, towarzysząc wojskowym patrolom. Wielu rodaków uznało ich za kolaborantów. Rebelianci i szyiccy bojownicy urządzali na nich prawdziwe polowania. Irakijczycy, którzy podjęli współpracę z armiami koalicji w swym kraju, ginęli dziesiątkami. Ci, którzy przeżyli, rzadko mogli liczyć na wdzięczność dawnych pracodawców. Obecnie 25 Irakijczyków zamierza oskarżyć rząd brytyjski o to, że zostawiono ich bez pomocy i narażono na śmierć. Wśród skarżących są rodziny trzech mężczyzn, zabitych przez rebeliantów, w tym człowieka, który został zamordowany tylko za to, że prał ubrania brytyjskich żołnierzy. Ludziom tym nie pozwolono na emigrację do Zjednoczonego Królestwa, obecnie ukrywają się i drżą o życie. Dżamal (nie jest to jego prawdziwe imię) pracował dla brytyjskiej armii jako tłumacz od marca do grudnia 2005 r. Musiał zrezygnować, gdy jeden z jego przyjaciół, także tłumacz, został zabity. „Porwano go i bestialsko torturowano, potem porzucono ciało w odludnym miejscu. Teraz muszę ukrywać się w mieście Basra. Moja rodzina przeżywa codzienny koszmar. Gdy wychodzę z domu, zawsze spodziewają się najgorszego. Po mojej lojalnej i wiernej służbie dla armii brytyjskiej zostałem sam, bez wsparcia. To dla mnie druzgoczące”, żali się Dżamal. Dżassim, inny tłumacz, musiał uciec wraz z rodziną do Syrii, gdzie żyje w nędzy. Porzucił kraj ojczysty, gdy rebelianci zdobyli numer jego telefonu komórkowego i przesyłali nieustanne groźby w rodzaju: „Wiemy, gdzie pracujesz i gdzie mieszkasz, wiemy, o której godzinie zaczynasz pracę w bazie”. Także Dżassim nie został wpuszczony do Zjednoczonego Królestwa. Kiedy Amerykanie i ich sojusznicy zdobyli Irak, mieszkańcy tego kraju, którzy zdecydowali się na współpracę ze zwycięzcami, uważali się za szczęśliwych. Płace były wysokie, wydawało się, że wszelki opór został stłumiony i nastąpi dzieło odbudowy. Szybko jednak zaczęła się rebelia przeciwko okupantom. W południowym Iraku, zdominowanym przez uprawiających kult męczeństwa szyitów, wszelka forma współpracy ze stacjonującą w tym regionie armią brytyjską uważana była za zdradę. Całe regiony Południa znalazły się pod kontrolą szyickich milicji. Tłumacze i inni iraccy pracownicy wojsk koalicji szybko znaleźli się w bardzo niebezpiecznym położeniu. Niektórzy ginęli z rąk partyzantów, inni uciekli za granicę. Jeszcze inni pod groźbą śmierci lub porwania rezygnowali z pracy. Ale i tak w oczach radykałów byli zdrajcami. Byli pracownicy długo nie mogli liczyć na żadną pomoc i opiekę dawnych pracodawców. Dopiero w sierpniu 2007 r. Irakijczyk Alaa podszedł w mieście Basra do reportera brytyjskiego dziennika „The Times” i poprosił: „Czy możecie nam pomóc? Armia duńska wywozi swoich tłumaczy do Danii, ale Wielka Brytania niczego dla nas nie robi. Jeśli zostaniemy w Iraku, zginiemy”. Dziennikarz zbadał sprawę. Rzeczywiście okazało się, że duńskie siły zbrojne zadbały o swych irackich pracowników. Wszyscy chętni zostali wywiezieni do Danii, gdzie przyznano im hojnie środki na życie, które wystarczą na wiele lat. „The Times”, szybko wsparty przez inne media, wszczął kampanię na rzecz Irakijczyków pomagających armii Zjednoczonego Królestwa. Pod naciskiem opinii publicznej w październiku 2007 r. brytyjski minister spraw zagranicznych David Miliband zapowiedział program pomocy, niestety, mocno ograniczony. Objęto nim tylko tych Irakijczyków, którzy pracowali dla Wielkiej Brytanii przez co najmniej 12 kolejnych miesięcy od początku 2005 r. A przecież wielu pod groźbą śmierci musiało zrezygnować wcześniej. Program nie dotyczył także tych mieszkańców Iraku, którzy mieli kontrakty z brytyjskimi przedsiębiorcami, a nie bezpośrednio z państwem. W ramach powyższego programu, który został zakończony w maju br., do Zjednoczonego Królestwa wyemigrowało 201 irackich pracowników armii brytyjskiej, wraz z rodzinami 612 osób. Setki innych otrzymały rekompensatę finansową, ale 694 Irakijczykom odmówiono wszelkiej pomocy. Pewnemu nieszczęsnemu tłumaczowi nie przyznano azylu, chociaż brakowało mu zaledwie sześciu dni do pełnego roku pracy. Ten Irakijczyk, ojciec dwojga dzieci, był zmuszony porzucić służbę u Brytyjczyków po tym, jak trzykrotnie grożono mu śmiercią. A rebelianci nie rzucali słów na wiatr. Sześciu przyjaciół tego człowieka, którzy również byli tłumaczami, zostało zgładzonych. Rebelianci wrzucili odciętą głowę jednego z nich na teren brytyjskiej bazy
Tagi:
Krzysztof Kęciek