Znowu tłumy głosują nogami

Znowu tłumy głosują nogami

Warszawskie Spotkania Teatralne: w teatrze liczy się nie tylko, co jest grane, ale i jak jest grane Osobliwy to jubileusz. Warszawskie Spotkania Teatralne, festiwal legenda, odbywały się w tym roku po raz 35., choć było to jednocześnie półwiecze tego przeglądu. Pierwszy festiwal zorganizowano w roku 1965, ale zawiłe ścieżki naszej historii, a i zmiany jego koncepcji sprawiły, że choć 50 lat minęło, festiwali było o 15 mniej. Wystarczy jednak, aby potwierdzić raz jeszcze, że to impreza o wielkiej tradycji. I choć zawsze organizatorzy, selekcjonerzy i kuratorzy podkreślali, że WST są takie, jaki jest polski teatr, zwykle wybuchały spory, czy tak jest rzeczywiście, czy może całkiem inaczej. Dobra selekcja Po trzech latach, które upłynęły od przejęcia roli gospodarza Spotkań przez Teatr Dramatyczny, innymi słowy, po trzech latach od powrotu WST do domu, bo Dramatyczny najdłużej nimi w przeszłości zarządzał, można powiedzieć, że nowa formuła okazała się trafiona. Otóż zamiast komisji artystycznych, zespołów opiniujących i podobnych „ciał” Dramatyczny powoływał kuratorów kolejnych edycji przeglądu (i jego działów, bo oprócz głównego nurtu organizowano tzw. małe WST, czyli przegląd spektakli dla dzieci, i imprezy towarzyszące, w tym roku przegląd spektakli telewizyjnych). Jednoosobowa odpowiedzialność za program sprawdziła się, nawet jeśli selekcjonerom przychodziło niekiedy zawierać trudne kompromisy z samymi sobą. Trzy lata temu obowiązki kuratora sprawował Jacek Rakowiecki, a od dwóch lat Zdzisław Pietrasik. Pomysł, aby kuratorzy nie wywodzili się z grona zawodowych krytyków teatralnych, ale reprezentowali szersze zainteresowanie sztuką i kulturą, także okazał się trafny. Gdyby przyjąć tezę, że WST to okno na polski teatr, można by wyciągnąć wniosek nazbyt krzepiący, że teatr ma się dobrze, a nawet jeszcze lepiej. Bo jednak, mimo zastrzeżeń, że WST nie mogą być lepsze od polskiego teatru, takie właśnie są, choćby dzięki selekcji – do przeglądu zaproszone zostają spektakle najlepsze lub najciekawsze, tak czy owak wystające ponad poziom przeciętny, o prześlizgnięciu się całkiem mizernych raczej mowy nie ma. WST dają zatem obraz podretuszowany, nawet jeśli selekcjonerom zdarzało się prześlepiać inscenizacje dobre, a nawet bardzo dobre albo nie udało się zaprosić niektórych na zaproszenie zasługujących, ale ze względów organizacyjnych, a czasem finansowych, nieosiągalnych. Jeśli tak o tym piszę, to dlatego, że tegoroczna selekcja okazała się nad podziw satysfakcjonująca. Tak głosowała publiczność, jak zwykle nogami – na wszystkich spektaklach były nadkomplety. „Wycinka” Krystiana Lupy, przedstawienie najlepsze, pokazywana była trzykrotnie (a planowano początkowo tylko dwa razy), dosłownie oblegana przez widzów, a większość spektakli kończyła się owacjami na stojąco. Tylko jeden wyłożył się jak długi – „Wędrowanie”, tryptyk Krzysztofa Jasińskiego zmontowany z trzech dramatów Stanisława Wyspiańskiego („Wesele”, „Wyzwolenie”, „Akropolis”), na którym do trzeciej części nie dotrwała czwarta część widowni, a brawom nie było początku. Pomysł był dobry, ale wykonanie… Spektakl miał uświetnić jubileusz półwiecza dyrekcji Jasińskiego w Teatrze STU, lecz pomysłodawca najwyraźniej przedobrzył. Rozczarowały poznańskie „Dziady” w reżyserii Radosława Rychcika, które, wizualnie atrakcyjne, aktorsko też ciekawe, okazały się spektaklem niezbyt mądrym. Przebieranie bohaterów Mickiewiczowskiego poematu za bojowników o wyzwolenie czarnoskórej mniejszości w Ameryce wydaje się cokolwiek wydziwione. A jeśli dodamy do tego Jokera, który pełni tu honory Guślarza, otrzymamy miszmasz, chwilami zabawny, ale w większej części pozbawiony głębszego sensu. Teraz Śląsk i Zagłębie Geografia WST trzymała się w zasadzie tradycji, czyli dominowały te same trzy-cztery ośrodki: Wrocław, Kraków, Poznań i Łódź. Do owej wielkiej czwórki doszły Górny Śląsk i Zagłębie (Teatr Śląski i Teatr Zagłębia z Sosnowca). Wrocław, a ściślej Teatr Polski we Wrocławiu, obecny był z dwoma tytułami, prócz wspomnianej „Wycinki” pokazał tzw. pełne „Dziady”, części I, II i IV oraz wiersz „Upiór”, w reżyserii Michała Zadary. Aż trzy przedstawienia przyjechały z Krakowa, jedno jak zwykle ze Starego Teatru, a była to „Nie-boska komedia. Wszystko powiem Bogu!” duetu Monika Strzępka i Paweł Demirski. Niespodzianką, bardzo dobrze przyjętą, było zaproszenie spektaklu krakowskiej Bagateli – „Taty” Artura Pałygi w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, porażką okazało się wspomniane już „Wędrowanie”. Śląsk zaciekawił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2015, 2015

Kategorie: Kultura