Dynie zamiast krzyża

Dynie zamiast krzyża

Halloween podbiło Polskę. Zwyczaj przybył do nas niedawno z krajów anglosaskich. „Widziałem przy tej okazji ekscesy satanistyczne”, mówi o Halloween bp Tadeusz Pieronek, jeden z bardziej rozumnych hierarchów Kościoła. Obok inwazji Harry’ego Pottera, sekt i gender pojawiło się więc nowe zagrożenie dla Kościoła. A Halloween to tylko próba oswajania śmierci. Uznana przez Kościół stypa ma podobne zadanie, ludzie obżerają się, piją i weselą mimo wszystko. Kościół powinien raczej absorbować to, czego zwalczyć nie może, a co nie zagraża jego istocie. Zgadzam się z Miłoszem, że to nie Boże Narodzenie, tylko Wszystkich Świętych jest największym polskim świętem. Jest mocno oparte na pamięci o tych, co odeszli, a ciągle nowi odchodzą. Nie sądzę więc, że dynia pokona krzyż. Prędzej czy później się pogodzą. I po co się denerwować?Listopad to dla mnie najbardziej przejmujący miesiąc. Spadanie liści, potem ich gnicie. Śmierć jak gaz, sama w sobie nie ma zapachu, przejmuje te, które są obok. Dlatego jesienią śmierć pachnie rozkładającymi się liśćmi.Listopad to miesiąc okrutny. Ale mój czteroletni Franio budzi się zawsze pogodny i szczęśliwy. Dzisiaj rano po otwarciu oczu zapytał: „A jak człowiek nie je, to umiera?”. Co on wie o śmierci? Mało, ale więcej niż my. Rok temu pytał metafizycznie: „A gdzie ja byłem, jak mnie nie było?”. Dorośli tyle razy uderzali w tej sprawie o mur, że już nie pytają. Wymyślili za to bogów i życie wieczne. Ale wiara zawsze podminowana jest niewiarą. Dzieci zaś bezgranicznie wierzą w to, co jest i czego nie ma, to im się harmonijnie miesza. Dlatego naturalniej radzą sobie ze śmiercią niż ich rodzice. Współczesne wychowanie to wychowanie bez stresu i bez śmierci. Tak kochamy dzieci, że na śmierć nie ma już miejsca. Kiedyś dzieci umierały masowo, starano się więc ich za bardzo nie kochać. Śmierć była zawsze widoczna i obok, nikomu nie przychodziło do głowy, żeby ją ukrywać.A PiS jak straszyło, tak straszy. Rosja, pakt klimatyczny, zima. Jeśli nie wygramy wyborów, będzie katastrofa. Lęk głębinowy zawsze szuka pretekstów, by się przewentylować. Czuliśmy się zwykle gorsi od Niemców i w nienawiści do nich był podziw. Od Rosjan czuliśmy się lepsi, tym większe upokorzenie, że nas rozebrali. Ale w życie wchodzą nowe generacje, już nienapromieniowane lękiem etnicznym, za to rosną im lęki egzystencjalne, które nie znają granic.Sielski krajobraz, owce i krowy pobrzękują dzwoneczkami, pasą się nawet świnie z owczą sierścią, jakby skrzyżowanie owcy i świni – to chyba niemożliwe? Pytam tego stwora: a ty co za dziwoląg? Coś odchrząkuje. Szeleszczą strumienie. Jak się wsłuchać, to szeleszczą też trzy języki: polski, czeski i słowacki. Na tabliczce z gwiazdami Unii czytam napis: „Poprawa dostępności komunikacyjnej w ramach Programu Rozwoju Trójstyku”? Oto język urzędu zderzony z naturą. Do tej pory nie wiedziałem, co to jest Trójstyk. A teraz stoję właśnie na styku trzech granic: polskiej, czeskiej i słowackiej. Rowerzyści mówią po czesku, ta para po polsku, tam ktoś rozmawia z koniem po słowacku. Jakby nigdy nie było tu granic. Trudno o coś bardziej sztucznego niż granice państwa. Jestem z czasów, kiedy granice strzelały. Pamiętam, zbuntowany mieszkaniec obozu sowieckiego, jak stoję po zachodniej stronie muru berlińskiego i patrzę, jak żołnierze wschodu obserwują mnie przez lornetki, a ich psy szczekają w moją stronę. A ja zaraz będę tam wracał „motorówką” małego fiata.Żywiec z ładnym rynkiem. Jestem tu po raz pierwszy. Ratusz, który musi pamiętać moją babcię i jej matkę. Pałac Habsburgów, bardzo polskich Habsburgów. Drzewa w parku, które dużo pamiętają. Też pewnie moją prababkę, jak chodziła z dzieckiem na spacer, pchając wózek, który miał drewniane kółka.Już w Czechach pola golfowe o kobiecych krągłościach. Kasia, która mnie tu zabrała, w tym ośrodku gra w golfa. Jest ordynatorem oddziału psychiatrycznego w Cieszynie, mówimy więc o życiu i o depresji. Słowa czasami zasłaniają krajobrazy. A kiedy indziej je odsłaniają. Kiedy jest pięknie, nie powinno się za wiele mówić. Tylko brzydota zasługuje na przykrycie jej słowami.W Bielsku-Białej jak co roku LIPA, czyli konkurs literacki dla dzieci i młodzieży szkolnej. Od 30 lat jestem w jego jury. Niezwykła w tym konkursie jest nie tylko jego trwałość, ale i aż setka równorzędnych nagród. I dobrze, bo to nie sport. Poezja ciągle żyje, mimo że czas jej nie sprzyja. Byłem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun