„Tragedia wołyńska” zamiast ludobójstwa

„Tragedia wołyńska” zamiast ludobójstwa

Kresowianie nie mogą liczyć na poparcie prezydenta Kaczyńskiego Amerykański parasol ochronny nad kontynuatorami tradycji OUN-UPA spowodował, iż rozpoczęto budowę niepodległej Ukrainy na wzorcach zbrodniczych formacji, ściśle współpracujących z Niemcami hitlerowskimi. Zbrodniarzy nazywa się bohaterami i stawia za wzór do naśladowania. Pierwszym żądaniem proamerykańskich zwycięzców było uznanie OUN-UPA za formację narodowowyzwoleńczą narodu ukraińskiego. Osiągnięcie tego celu na Ukrainie jest utrudnione z uwagi na protesty. Ukraińcy nie chcą utożsamiać się z galicyjskimi ekstremistami, bronią dobrego imienia narodu ukraińskiego, pamiętają o wymordowaniu przez UPA wielu tysięcy współbraci. W Polsce natomiast, na pozanaukowej imprezie, zapoczątkowanej w 1994 r. w Podkowie Leśnej, bezproblemowo uzgodniono, iż UPA miała charakter narodowowyzwoleńczy. Takich osiągnięć propagandowych postounowcy w Polsce mają więcej, m.in. doprowadzenie do potępienia przez Senat operacji „Wisła”, nazywanej przez pogrobowców UPA akcją „Wisła”. Polscy prezydenci, począwszy od Wałęsy, realizując strategię geopolityczną Waszyngtonu, stanęli po stronie wskrzeszonych upiorów przeszłości, poparli niebezpieczne siły osiadłego po wojnie na Zachodzie nacjonalizmu ukraińskiego, głównie jego odłamu banderowskiego, wykorzystywanego do dywersji i działań szpiegowskich. Kolejne polskie rządy, w imię troski o „strategicznego partnera”, tuszują prawdę o największej zbrodni w historii, nie przeciwdziałają kłamstwom szerzonym przez agresywnie postounowską propagandę. Milczy znaczna część elit politycznych, senaty uniwersytetów, nauka polska nie podejmuje tematu, jest on niewygodny politycznie, drażliwy, delikatny, jak mówią decydenci, nawet ryzykowny. Paradoksem historii jest, iż dotąd nie potępiono inicjatorów i wykonawców tego ludobójstwa, nie jest rozliczony problem w wymiarze moralnym. Milczenie jest najgorszym wariantem załatwienia sprawy, żadne „krzywdy wyrządzane sobie przez wieki” nie usprawiedliwiają ludobójstwa. Wszelkie mowy o odpuszczeniu win i pojednaniu, bez nazwania sprawców po imieniu, dają tylko przyzwolenie na recydywę banderowszczyzny. Idea zemsty zawarta w „Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty” jest sprzeczna z zasadami chrześcijaństwa i w ogóle człowieczeństwa, z tego względu bez dyskusji winna być potępiona. Aby zrozumieć, co oznacza hasło „Nacja ponad wszystko”, należy sięgnąć do genezy nacjonalizmu ukraińskiego, a nie szukać przyczyn tej straszliwej zbrodni w zaszłościach historycznych. Wysuwane przez Kresowian postulaty w zakresie losu polskiej ludności kresowej trafiają na mur nie do przebicia. Pseudohistorycy i historyczni propagandziści, którym obce są zasady naukowej sumienności, wiele dokonali, aby ten fragment historii stosunków polsko-ukraińskich zafałszować i minimalizować ludobójcze działania UPA, SB, SKW oraz ochotników dywizji Waffen SS „Galizien”. Wybielaczom OUN-UPA działającym w Polsce udało się zastąpić określenie „zbrodnia ludobójstwa” takimi pojęciami jak „konflikt polsko-ukraiński”, „wojna chłopska” czy „wojna domowa” i ograniczyć tragedię do Wołynia. Nie mniejszy dramat przeżyli polscy mieszkańcy Polesia, Małopolski Wschodniej i południowo-wschodnich powiatów powojennej Polski, gdzie UPA nadal prowadziła krwawą, fanatycznie antypolską działalność zbrojną, nie ukrywając, że chodzi o oderwanie tych ziem od Polski. Terminologia kontynuatorów linii politycznej prezentowana przez OUN przeniknęła do publikacji rzekomo naukowych, publicystyki i środków masowego przekazu. Od wymogów poprawności politycznej nie odszedł prof. Paweł Wieczorkiewicz, w artykule „Masakra wołyńska” („Wprost”, 31.08.2008) posłużył się terminem „polsko-ukraińska wojna domowa”, którą rzekomo mieli wykorzystywać zarówno Sowieci, jak i Niemcy. Tak właśnie piszą ukraińscy nacjonalistyczni historycy w celu zakamuflowania istotnej przyczyny masowych mordów na ludności polskiej, tę wersję powtarzają polscy historycy, którzy nie znają dokumentów archiwalnych. Nacjonaliści ukraińscy kierowali się własną ideologią i własnym programem w zakresie usuwania „czużyńców z ziem ukraińskich”. Czysto polityczny podtekst ma także twierdzenie, że mieszane narodowościowo oddziały partyzanckie, podległe Radzieckiemu Sztabowi Partyzanckiemu – jak pisze prof. Wieczorkiewicz – „miały wprawdzie zasługi w zwalczaniu UPA, ale z powodu stosowania niemal równie bezwzględnych jak ta armia metod, przyczyniały się przede wszystkim do rozpalania i tak silnych namiętności”. Jakich namiętności? I jaką armię miał pan profesor na uwadze? Utytułowany naukowo historyk powinien precyzyjnie określać wydarzenia sprzed lat. Jeśli miała to być tzw. UPA, to słowo armia należało ująć w cudzysłów. W artykule pojawił się zawoalowany motyw równowagi. Wszystkie pomieszane sensy znalazły się w twierdzeniu profesora, że „oddziały specjalne (dotyczy partyzantki radzieckiej) podawały się za jednostki ukraińskie, gdy występowały przeciw Polakom – lub przeciwnie – działały pod szyldem samoobrony lub nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 50/2008

Kategorie: Historia