Sezon 2006 okazał się dramatyczny dla wspinaczy na najwyższy szczyt świata. Aż 15 zginęło na lodowatych stokach David Sharp siedział po turecku w płytkiej skalnej jaskini na wysokości ponad 8 tys. m. Z młodego brytyjskiego himalaisty powoli uchodziło życie. Bezsilnie patrzył, jak mijają go koledzy wspinacze, wdrapujący się coraz wyżej i wyżej na ośnieżony szczyt Mount Everestu. Sharp, 34-letni inżynier, zdobył najwyższą górę świata, ale nie zdołał już zejść do obozu. W ekstremalnych warunkach, w przenikliwym zimnie, od którego zamarza skóra, w rozrzedzonym powietrzu skazany był na pewną śmierć. Około 40 himalaistów minęło konającego Brytyjczyka. Podobno ktoś się zatrzymał, aby podać mu tlen, chociaż nie jest pewne, czy to prawda. Ten dramat na Mount Evereście wywołał gorącą dyskusję na temat etyki postępowania w wysokogórskiej „strefie śmierci” (powyżej 7,9 tys. m). Sir Edmund Hillary, który w 1953 r. z Szerpą Tenzingiem Norgayem jako pierwszy zdobył najwyższy szczyt świata, uznał takie postępowanie za przerażające. Na łamach nowozelandzkiej gazety „Otago Daily Times” powiedział: „Ci ludzie całkowicie zapomnieli o tym, co jest ważne. Podczas naszej ekspedycji zostawienie towarzysza na szlaku na pewną zgubę byłoby nie do pomyślenia”. Himalaiści współczesnej generacji mówią jednak, że ten, kto dobrowolnie wyprawia się wysoko w góry, musi być gotowy na śmierć. Nie może też liczyć, że otrzyma pomoc, gdy będzie w potrzebie. Sezon wspinaczkowy na Mount Everest tradycyjnie kończy się 31 maja (po tej dacie potężne monsuny powodują tam zbyt burzliwą i niebezpieczną pogodę). Tegoroczny sezon był niezwykle intensywny – wyjątkowo sprzyjające warunki wspinaczki sprawiły, że do szturmu na najwyższy szczyt przystąpiły dziesiątki wspinaczy i ich przewodników. Od strony nepalskiej podchodziło 194 himalaistów, od strony chińskiej – prawdopodobnie drugie tyle. Niektórzy nie byli odpowiednio przygotowani na taką wyprawę, która pozornie wydaje się rutyną, zawsze jednak może się skończyć tragicznie. W ciągu 53 lat ponad 3 tys. osób stanęło na najwyższej górze świata, około 200 straciło życie na stromych zboczach Mount Everestu. W tym sezonie padło kilka rekordów. Wierzchołek zdobył najstarszy człowiek, Japończyk Takao Arayama, który dokonał tego w wieku 70 lat, siedmiu miesięcy i 13 dni (tym samym o trzy dni pobił rekord swego rodaka). 45-letni Gheorghe Dijmarescu, Amerykanin z Connecticut, pokonał Everest po raz ósmy (rekord wśród wspinaczy niepochodzących z ludu Szerpów), a jego żona, Lakpa, Szerpijka z Nepalu, dotarła po raz szósty na najwyższy szczyt świata, stając się rekordzistką wśród kobiet. Niestety, sezon 2006 okazał się także przerażająco tragiczny. Aż 15 wspinaczy straciło życie na lodowatych stokach. Świadkiem jednego z takich dramatów stał się Mark Inglis z Nowej Zelandii, który postanowił zostać pierwszym beznogim (przeszedł amputację odmrożonych nóg poniżej kolan) zdobywcą Mount Everestu. Byłoby zapewne lepiej, gdyby Inglis nie osiągnął tego sukcesu. Zdobył bowiem także smutną sławę jako ten, który 15 maja w drodze na wierzchołek minął konającego Davida Sharpa i nie przyszedł mu z pomocą. Sharp wyruszył ku szczytowi 14 maja. Był wytrawnym wspinaczem, wcześniej dwa razy szturmował Mount Everest. Tym razem zabrał ze sobą tylko dwie butle tlenu – i podchodził samotnie. Sharp tego dnia zdobył wierzchołek, lecz obie butle prawdopodobnie były już puste. Zdołał zejść tylko 300 metrów, po czym opuściły go siły. Daremnie manipulował przy aparaturze tlenowej. Czekał na ratunek, ten jednak nigdy nie nadszedł. Dalszy przebieg wypadków nie jest jasny. 14 maja i 15 maja na Everest podchodziła w dwóch grupach ekspedycja Russella Brice’e, której towarzyszyła ekipa filmowców pracująca dla telewizji Discovery. Przewodnicy Szerpowie mieli kamery umocowane na hełmach. Prawdopodobnie co najmniej jeden z himalaistów zauważył 14 maja czekającego na ratunek, marznącego Davida Sharpa, ale nie wezwał pomocy. Następnego dnia młody Brytyjczyk wciąż żył, obok niego zaś przeszło ponad 40 członków różnych wypraw zmierzających na Mount Everest. Wspinacze nie mogli nie zauważyć konającego, niektórzy musieli odłączyć się od liny, aby go ominąć. Nikt jednak nie zatrzymał się,
Tagi:
Krzysztof Kęciek