Informacja w tygodniku o sprofanowaniu Koranu to największa pomyłka w historii dziennikarstwa USA Zaledwie dziesięć słów na łamach magazynu „Newsweek” doprowadziło do wściekłości muzułmanów w wielu krajach. Doszło do gwałtownych protestów, w Afganistanie zaś wybuchły krwawe zamieszki. Zginęło 17 osób, ponad 100 zostało rannych. Gniewne tłumy w Pakistanie, Indonezji i Strefie Gazy podpalały flagi USA. Przeciw zbezczeszczeniu Koranu przez amerykańskich strażników w Guantanamo protestowały rządy Egiptu, Bangladeszu, Malezji, Arabii Saudyjskiej, a także Liga Arabska. Ponad 300 mułłów w Afganistanie zagroziło ogłoszeniem świętej wojny przeciw USA, jeśli sprawcy profanacji nie zostaną ukarani. „Newsweek” wycofał swój artykuł, lecz nie ułagodziło to wyznawców islamu. W wyniku afery mocno ucierpiał prestiż Stanów Zjednoczonych, ich czołowego magazynu informacyjnego oraz całego amerykańskiego dziennikarstwa. Feralny artykuł ukazał się 2 maja, w wydaniu „Newsweeka” datowanym 9 maja, na stronie 10. Była to właściwie krótka notatka, umieszczona w dziale ciekawostek informacyjnych „Periscope”. Autorzy, powołując się na anonimowe źródło w administracji USA, pisali o przygotowywanym przez dowództwo armii raporcie na temat traktowania więźniów podejrzanych o terroryzm lub konszachty z Al Kaidą w amerykańskiej bazie Guantanamo na Kubie. Zostali tam osadzeni domniemani wojujący islamiści i zwolennicy Osamy bin Ladena, pojmani w Afganistanie, po tym jak armie Stanów Zjednoczonych obaliły w 2001 r. reżim talibów. Obecnie w Guantanamo wciąż przebywa bez wyroku sądowego czy rozprawy około 520 więźniów. Ci, którzy zostali zwolnieni, opowiadają, że byli szykanowani, poniżani i dręczeni przez strażników, żołnierzy USA. W artykule „Newsweek” napisał, że w raporcie wojskowym znalazła się informacja, iż „przesłuchujący, aby wstrząsnąć podejrzanymi, wrzucili do toalety Koran i spuścili wodę, a także założyli pewnemu więźniowi psią obrożę i ciągnęli go na smyczy”. Autorami tej potencjalnie wybuchowej historii są wybitny reporter dochodzeniowy „Newsweeka”, Michael Isikoff, oraz dziennikarz specjalizujący się w kwestiach bezpieczeństwa narodowego, John Barry. Isikoff, doświadczony weteran zawodu, zapewnia, że nie ma sobie nic do zarzucenia. O sprofanowaniu świętej księgi muzułmanów dowiedział się od pragnącego zachować anonimowość wysokiego rangą urzędnika rządowego, który był jego godnym zaufania źródłem informacji od długiego już czasu. Isikoff zweryfikował artykuł, pokazując go funkcjonariuszowi Departamentu Obrony. Ten podał w wątpliwość jedną z zawartych w tekście informacji, jednak do opowieści o pohańbieniu Koranu nie miał zastrzeżeń. Redakcja uznała, że skoro doniesienia o maltretowaniu więźniów w Guantanamo pojawiały się tak często, to historia o Koranie w toalecie choć wydaje się szokująca, nie jest niewiarygodna. Isikoff i Barry postąpili zgodnie z powszechną w Stanach Zjednoczonych praktyką. Powoływanie się na anonimowych wysokich rangą urzędników rządowych jest częste. Dziennik czy tygodnik, który zrezygnowałby z takich źródeł, poniósłby klęskę na rynku. Biały Dom nie ma nic przeciwko takim zwyczajom. Nawet oficjalni rzecznicy prasowi często rezygnują z podawania nazwisk, wolą wypowiadać się tylko jako „wysocy funkcjonariusze administracji Busha”. Redaktorzy „Newsweeka” zawinili natomiast niewyobrażalną wprost lekkomyślnością i brakiem wyobraźni. Nie przewidzieli, że wieść o sprofanowaniu świętej księgi rozpali gniew wyznawców islamu do białości. Opublikowali wyjątkowo niebezpieczną informację na podstawie anonimowego źródła. Później powoływali się na „źródła”, ale było ono tylko jedno. Podobną niefrasobliwością popisał się Pentagon, jeśli prawdą jest, że urzędnik Departamentu Obrony widział treść nieszczęsnego artykułu. Początkowo krótki tekst „Newsweeka” nie wywołał zainteresowania. Amerykańskie media nie zwróciły na niego uwagi. Informacje o złym traktowaniu więźniów w Guantanamo stały się bowiem bardzo częste. Erik Saar, który w 2003 r. był tłumaczem wojskowym języka arabskiego w kubańskiej bazie, wydał niedawno książkę „Inside the Wire” („Za drutami”). Opowiadał w niej o upokarzających metodach wymuszania zeznań, o tym jak przesłuchująca kobieta ocierała się biustem o saudyjskiego więźnia i pomazała go czerwonym tuszem, twierdząc, że to krew menstruacyjna. Na tle takich wydarzeń pohańbienie Koranu nie wydało się Amerykanom wstrząsające. Artykuł rozpowszechniła jednak katarska telewizja Al Dżazira. Jej arabskojęzyczne programy oglądają muzułmanie od Rabatu po Dżakartę. Administracja Busha nieoficjalnie uznaje Al Dżazirę za swego wroga. Wieść o pohańbieniu Koranu rozeszła się lotem błyskawicy. W Pakistanie ogłosił ją 6 maja na konferencji prasowej Imran Khan, legendarny mistrz krykieta i bohater narodowy, obecnie
Tagi:
Krzysztof Kęciek