Polski futbol potrzebuje zmian większych niż wybór nowego selekcjonera reprezentacji Najważniejsza impreza sportowa w historii Polski zakończyła się dla nas wielkim rozczarowaniem. Tuż po decydującym meczu udzielający wywiadu TVP Franciszek Smuda nie wyglądał na zrozpaczonego ani zaskoczonego. Przekonywał, że wstydu nie było, a drużynę przygotował dobrze. Czy aby na pewno? – Można pracować z kadrą bardzo dobrze i przegrywać minimalnie, po 1:0 – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu” trener Andrzej Strejlau. Choć awans z tej przeciętnej grupy był na wyciągnięcie ręki, w tym przypadku z pewnością można powiedzieć, że selekcjoner nie wiedział, co robi. Ulubieńcy i czarny PR Wnikliwi obserwatorzy reprezentacji jeszcze przed Euro 2012 powtarzali, że praca Franciszka Smudy przypominała wielką improwizację opartą na niekonsekwencji i nerwowości. Selekcjoner stawiał na swoich ulubieńców, nawet gdy ci grali po prostu słabo. Mowa tutaj np. o Grzegorzu Wojtkowiaku z Lecha Poznań (dziś TSV Monachium), który w obliczu problemów w obronie był w meczach przygotowawczych bardzo eksploatowany. Nie wiadomo dlaczego, skoro w Poznaniu prezentował się co najwyżej przeciętnie. Podobna sytuacja dotyczyła Rafała Murawskiego, który został zgodnie uznany za najgorszego piłkarza w meczu z Czechami. Smuda kontynuował swoją toporną filozofię, dając szansę Adamowi Matuszczykowi (który w klubie grał niewiele), pomijając natomiast odnoszącego sukcesy z Legią Ariela Borysiuka. Wyraźną rysą na obrazie schodzącego ze sceny selekcjonera był klimat tworzony wokół kadry. Afera alkoholowa z Arturem Borucem i Michałem Żewłakowem w roli głównej postawiła Smudę w ogniu krytyki, z którą sobie nie radził. Był zły na dziennikarzy, co okazywał im przy każdej możliwej okazji, nakręcając tym samym konflikt. Media z jeszcze większą zawziętością patrzyły „Franzowi” na ręce i drobiazgowo wypominały wszystkie nieścisłości w decyzjach i wypowiedziach, niejednokrotnie śmiejąc się z wątpliwej elokwencji szkoleniowca. Trener pogubił się, często odwoływał to, co mówił wcześniej. Z drugiej strony, trzeba uczciwie przyznać, że Smuda niesłusznie był w jakiś sposób identyfikowany z chorą atmosferą wewnątrz PZPN – z aferą orzełkową, korupcją czy klubem kibica. Dużym zgrzytem zakończyło się spotkanie z Czechami, po którym Jakub Błaszczykowski skrytykował Grzegorza Latę. Według piłkarza doniesienia prezesa o dobrym kontakcie z drużyną to nieporozumienie. Pretekstem stały się bilety dla rodzin piłkarzy, z którymi rzekomo były jakieś problemy, jednak cel Błaszczykowskiego był inny – przełamanie zmowy milczenia na temat związkowych decydentów. Ci myślą tylko o swoim interesie, a rzeczywisty wynik schodzi na dalszy plan. Piłkarz Borussii ostatecznie przeprosił za wypowiedź. Taktyczne średniowiecze Tuż po objęciu stanowiska były trener Widzewa Łódź mówił, że reprezentacja będzie grała widowiskowy i nowoczes- ny futbol. Dobrze pamiętamy zachwyt porywającą grą Polaków w meczu z Bułgarami w marcu 2010 r., kiedy pokonaliśmy ich bo bramkach naszych asów z Borussii. Ta pierwsza jaskółka wiosny nie uczyniła. Pod takim kątem „Franz” przygotowywał naszą ekipę przez ponad dwa lata, by podczas samego turnieju wszystko zmienić i zacząć grać znacznie bardziej defensywnie. I o ile obrona na mistrzostwach spisywała się całkiem nieźle, o tyle wydaje się, że gwoździem do trumny Smudy były beznadziejne nominacje w środku pola. – Nie chcę komentować taktyki, sposobu prowadzenia drużyny przez trenera Smudę. Nasza reprezentacja miała kilka dobrych momentów, które dają nadzieję na przyszłość, ale miała też dużo słabych. Tak czy inaczej wyjście z tej grupy było obowiązkiem, bez względu na to, w jakiej byliśmy dyspozycji, a z tego, co widziałem, było z nią średnio – Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski się starali, ale nie błyszczeli przez całe mistrzostwa. Pozostali piłkarze wyglądali raczej słabo. Nie wytrzymaliśmy tempa, a ono choćby w meczu z Czechami było mordercze. Nie ma wątpliwości, że popełniono wiele błędów, a w ich wyjaśnieniu na pewno pomoże raport PZPN – mówi trener Czesław Michniewicz, który z Zagłębiem Lubin zdobył mistrzostwo Polski, a ostatnio pracuje w Polonii Warszawa. „Franz” w meczach, które trzeba było wygrać, stawiał na zawodników, którzy przy szybkim wyprowadzaniu piłki nie mieli żadnych atutów. Selekcjoner tymczasem skreślił typowanego przez niektórych na gwiazdę mistrzostw Macieja Rybusa już po niespełna godzinie gry z Grecją. To nic, że młody skrzydłowy miał za sobą świetny sezon, to nic, że długo był graczem, od którego niemal rozpoczynano
Tagi:
Paweł Korzeniowski