Tak po wyborach z czerwca 1989 r. zatytułowałem swój artykuł w „Tygodniku Powszechnym”. Powtarzam dziś te słowa, bo za nami wybory równie przełomowe. Czy jednak rzeczywiście „równie”? W tamtym czerwcu frekwencja wyniosła 62%. Co znaczy, że rysującego się przełomu nie dostrzegło 38% uprawnionych. Obecnie frekwencja przekroczyła 74%. Co znaczy, że przełomu nie dostrzegło tylko 26% uprawnionych. Dzisiejsi demokraci patrzyli na PiS bardziej wrogo niż dawna Solidarność na PZPR. A i pisowcy postrzegali demokratów bardziej wrogo niż PZPR ówczesną Solidarność. Bo wtedy, 34 lata temu, PZPR prowadziła kampanię – jak sama mówiła – „niekonfrontacyjną”. A dziś to nawet nie była konfrontacja, to była brutalność. Sprawie wygranej PiS podporządkowano wszystko: pieniądze ze spółek skarbu państwa, usłużne media, podstęp referendalny, nie cofnięto się nawet przed ujawnieniem tajemnicy wojskowej. W trakcie kampanii roku 1989 nikt z władzy nie odważyłby się powiedzieć, że Lech Wałęsa to zdrajca. W trakcie kampanii roku 2023 PiS mówiło tak o Donaldzie Tusku codziennie. A Kościół? W tamtym czasie wspierał opozycję. Co zresztą szybko się skończyło, bo w o rok późniejszej kampanii prezydenckiej rywalizujący z Wałęsą Tadeusz Mazowiecki ocknął się bez poparcia Kościoła. Zresztą po kolejnych latach ocknął się bez poparcia Kościoła sam Wałęsa – biskupi woleli Kaczyńskiego. Ogłoszone 21 września br. „Vademecum wyborcze katolika” nie pozostawiło wątpliwości, że jedyną partią godną poparcia jest PiS. Czyli aktualna władza. Powstaje pytanie, jaki byłby wynik wyborów, gdyby nie poparcie Kościoła i propagandowe sztuczki tej władzy. Co by się okazało, gdyby wybory były prawdziwie wolne? A jednak, nawet w tych warunkach, opozycja wygrała! Odrzucono Kościół spolityzowany, oddany doczesności, goniący za zyskiem. Ostatecznie też odrzucono wieloletnie solidarnościowe przesądy. Ludzie wywodzący się z Solidarności oraz wywodzący się z PZPR znaleźli się obok siebie, w jednym obozie obrońców demokracji. Spełniło się marzenie polityka katolickiego Stanisława Stommy i zrealizowało to, do czego wzywał przez lata prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ludzie formacji postsolidarnościowej zobaczyli, że wróg jest gdzie indziej niż w absurdalnie mitologizowanym „czerwonym”, że czai się w nich samych, w „Polsce posierpniowej”. A na micie „Polski posierpniowej” urosło PiS. Czyli triumf? Ba, to dopiero początek. Gra zaledwie się rozpoczęła. PiS wciąż rządzi, wciąż ma swojego prezydenta, swój Sąd Najwyższy i swój Trybunał Konstytucyjny. Dla ludzi PiS oddanie władzy jest życiową katastrofą – zrobią wszystko, by temu zapobiec. Co mogą zrobić – nie wiadomo, ale już teraz sytuacja nie wygląda wesoło. PiS wprowadza do Sejmu 194 posłów, jego klub będzie najsilniejszy. I daremnie oczekiwać z tej strony refleksji o Polsce – tam będzie tylko myślenie o zemście. Dopiero teraz ujrzymy, co to jest opozycja totalna. I dopiero teraz zobaczymy, z czym nas zostawia PiS. Ujrzymy prawdziwą „Polskę w ruinie”. Ale to nie PiS będzie się zmagało z zawinionym przez siebie kryzysem. To dzisiejsza opozycja będzie musiała wezwać obywateli do kolejnych wyrzeczeń – i to po to, by po czterech latach ludzie znów zatęsknili za PiS. I znów PiS zbierze owoce tego, co tamci wygospodarowali. I znów będzie miało opozycję, która po nim posprząta. Więc już zawsze tak będzie się toczył nasz mały polski światek? Na razie PiS ma za sobą pół Polski. Osiem lat kłamstwa, łapówkarstwa, korupcji i złodziejstwa nic nie zmieniło, nie zrobiło wrażenia. Bo my, naród, jesteśmy (w większości) tacy sami, PiS jest naszą wierną emanacją. Lub inaczej: Polska jest sklejona z dwóch połówek. Ta druga nie pasuje do Europy – już za Wisłą zaczyna się Wschód. Czy po pisowskiej dewastacji Polska okazała się krajem skleconym sztucznie? Powtarzam to od lat: w przeciwieństwie do Francji czy Anglii Polski zawsze może nie być. Nikt po niej nie będzie płakał. I otóż z całym tym bagażem, z całym fatalizmem ośmiolecia i tysiąclecia, będzie musiała się zmierzyć dzisiejsza opozycja. Będzie musiała przyjąć, że w Polsce reformatorzy byli zawsze w mniejszości. Będzie musiała być tyleż pryncypialna, co giętka. Czy w jej szeregach wystarczy choćby instynktu samozachowawczego? I czy każdy poseł demokrata będzie odporny na awanse PiS? A czy wszyscy okażą się zdolni do porozumienia między sobą? Nie byli zgodni w sprawie jednej listy – czy potrafią być