Recepta na sukces w wyborach była prosta: trzeba było mieć dobrego lokalnego lidera. I on ciągnął resztę Słaba frekwencja, niemrawa kampania, skandal z komputerami, które odmówiły pracy, trochę zaskakujących wyników – wybory samorządowe będziemy pamiętać z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy mogliśmy wybierać bezpośrednio prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. A to w sposób zasadniczy wpłynęło na obraz kampanii, oraz w dużym stopniu na wyborcze wyniki. Ów wpływ to rzecz oczywista, uczą się o tym studenci nauk politycznych. Tymczasem chyba wszystkie partie, z SLD na czele, do wyborów wystartowały, jakby ta prawda ich nie dotyczyła. 27 października było tak, że kandydaci popularni w lokalnych społecznościach byli lokomotywami, które ciągnęły popierające ich komitety. Gdy jakieś ugrupowanie wystawiało mało znanego kandydata, automatycznie otrzymywało gorszy rezultat. Osoby, których nazwiska pojawiły się w ostatniej chwili, nawet jeżeli były godne i popierane przez duże ugrupowanie (vide – Sławomir Pietras w Poznaniu), nie miały szans na dobry rezultat. Nauką dla partii niech będzie też fakt, że wszędzie tam, gdzie lokalne organizacje szły do wyborów skłócone, po rozłamach i awanturach, zdecydowanie przegrywały. Wybory po raz kolejny pokazały, że Polska jest podzielona. Że są takie regiony i miasta, w których bezapelacyjnie wygrywa prawica, oraz takie, w których triumfuje lewica. Tym razem jednak te przewagi się niwelowały. Sojusz nie zdobył większości w Łodzi czy Bydgoszczy, gdzie do tej pory rządził niepodzielnie, i musi być tam II tura. Ale powetował to sobie w Bielsku-Białej i Rzeszowie, dotychczasowych bastionach prawicy, gdzie posłowie SLD – Antoni Kobielusz i Tadeusz Ferenc – mają realne szanse na sukces. Wybory pokazały również, że SLD jeszcze nie wyrósł rywal, że po rozpadzie AWS prawica wciąż jest na etapie odbudowy. Wybory z reguły ten etap przyspieszają – już teraz widzieliśmy, że PiS, PO i Liga Polskich Rodzin bardzo sprawnie zagospodarowały prawicowy elektorat. Pozostaje więc pytanie: która z tych formacji zdobędzie przewagę nad pozostałymi? Po pierwsze: kandydat Najlepszymi przykładami na potwierdzenie tezy, że wyborach 27 października kapitalną rolę odegrała osobowość kandydatów, są zwycięstwa Wojciecha Szczurka w Gdyni (77% głosów w I turze!), Piotra Uszoka w Katowicach, Ryszarda Zembaczyńskiego w Opolu i Tadeusza Jędrzejczaka w Gorzowie. Wszyscy czterej to politycy lokalni, silnie zakorzenieni w miejscowych strukturach. Zembaczyński jest znany na Opolszczyźnie od lat, za czasów Tadeusza Mazowieckiego został wojewodą i przetrwał na tej funkcji, współpracując z kolejnymi premierami. Zdymisjonował go dopiero Jerzy Buzek, gdy Zembaczyński protestował przeciwko włączeniu Opolszczyzny do województwa śląskiego. Teraz, w aureoli lokalnego patrioty i dobrego gospodarza, bez trudu pokonał rywali, nie martwiąc się o jakiekolwiek polityczne poparcie. Trochę inna była sytuacja Piotra Uszoka, obecnego prezydenta Katowic. On również programowo trzymał się z dala od partii politycznych, wbrew naciskom nie zapisał się do Platformy Obywatelskiej. Ataki ze strony SLD i partii prawicowych de facto wzmocniły jego pozycję. Tym bardziej że partie nie potrafiły wylansować interesujących kontrkandydatów. „Konkurencyjne komitety, zamiast wylansować swoich kandydatów przynajmniej na rok przed wyborami, chowały ich do ostatniej chwili”, czytamy w komentarzu lokalnego dodatku „Gazety Wyborczej”. „Dzięki temu, gdy wyborca w niedzielę przyszedł zagłosować, chcąc nie chcąc, wybierał Uszoka, bo tylko jego nazwisko dobrze znał. Może sukces Uszoka nauczy kolejnych pretendentów do ratusza, że wyborów do samorządu nie wygrywa się jak kampanii reklamowej, w ciągu dwóch, trzech miesięcy”. Również Tadeusz Jędrzejczak, prezydent Gorzowa, okazał się lokomotywą swojego ugrupowania. Nie dość, że wygrał wybory w I turze, to jego koalicja SLD-UP zdobyła 15 mandatów w 25-osobowej radzie miasta. Diametralnie inną sytuację mieliśmy w Koszalinie, Włocławku i Toruniu. Tam kandydaci lewicy wzajemnie się wybijali. Skończyło się tym, że w Koszalinie już w I turze wygrał przedstawiciel koalicji PO-PiS, a we Włocławku najwięcej głosów zdobył były poseł AWS (ale będzie II tura, gdyby SLD szedł do wyborów razem, jego kandydat wygrałby w I turze). Ciekawa sytuacja jest też w Toruniu – tam do II tury przeszli były poseł UW Jan Wyrowiński i były radny SLD, teraz startujący jako niezależny, Michał Zaleski. Trzecie miejsce zajął kandydat SLD – Krzysztof Makowski. Co ciekawe, Zaleski chciał rok temu
Tagi:
Robert Walenciak