Żaden prezydent nie posunął się wcześniej do ataków personalnych na sędziów Z doniesień mediów wynika, że Donald Trump jest najbardziej wojowniczym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych. Tylko w lutym – pierwszym miesiącu sprawowania urzędu – wdał się w liczne wojny z sądami federalnymi i z mediami. Wojny te toczą się głównie w mediach tradycyjnych i społecznościowych, przybierając postać publicznych komentarzy prezydenta i wyjątkowo agresywnych wpisów na Twitterze, sprowokowanych sprzeczną z jego światopoglądem decyzją sądu, niepochlebnym artykułem czy wreszcie przedawkowaniem wizji ideologicznej sprzedawanej przez konserwatywną telewizję Fox, której wielkim fanem jest Trump. Oczywiście można naśmiewać się z prezydenta USA i jego zwyczajów – Trump spędza wiele godzin dziennie na oglądaniu programów informacyjnych – a także z przesadnego stylu, w jakim opisuje swoje relacje ze światem, jednak nie zmienia to faktów. Żaden prezydent w historii USA nie był tak skonfliktowany jednocześnie z trzecią i czwartą władzą jak Trump. O ile trudne relacje Trumpa z mediami można lekceważyć jako niemające formalnego związku z działaniem państwa, o tyle jego stosunek do sądów i sędziów ma fundamentalne znaczenie dla funkcjonowania systemu politycznego Stanów Zjednoczonych. Trzecia władza tylko z nazwy Twórcy Konstytucji Stanów Zjednoczonych poważnie potraktowali to, co pisali najznamienitsi myśliciele tamtych czasów zajmujący się polityką, np. Monteskiusz. Kierując się ich pracami, zdecydowali się oprzeć konstrukcję ustroju USA na dwóch zasadach: trójpodziału władz oraz hamulców i równowagi. Celem było stworzenie państwa, w którym żadna władza nie ma pozycji mocniejszej niż dwie pozostałe, a jednocześnie dwie pozostałe, nawet działając razem, nie są w stanie ubezwłasnowolnić trzeciej. Tyle, jeśli chodzi o założenia, w praktyce bowiem system nigdy nie działał idealnie i zawsze któraś władza uzyskiwała mniejszą lub większą przewagę nad pozostałymi. Nigdy jednak na tyle dużą, by mogła dyktować im warunki. Starając się zablokować możliwość dyktatury, twórcy Konstytucji Stanów Zjednoczonych przyznali szczególną rolę w systemie politycznym władzy sądowniczej. Sądy federalne wszystkich szczebli mogą rozpatrywać zgodność wszystkich praw i decyzji administracyjnych z konstytucją. Ostatecznej wykładni tego, jaka jest treść amerykańskiej konstytucji w danym momencie, dokonuje Sąd Najwyższy. Jedną z konsekwencji tego rozwiązania jest trwałość konstytucji – przez przeszło 200 lat Amerykanie nie musieli zmieniać ustawy zasadniczej, ponieważ dla każdego pokolenia miała ona inną treść. Dzięki tej elastyczności konstytucji w pewnym momencie była z nią zgodna segregacja rasowa (sprawa Plessy kontra Ferguson), by po pewnym czasie okazać się niezgodną, choć konstytucja nie została zmieniona (sprawa Brown kontra Board of Education). Ta możliwość orzekania, które prawa i które decyzje administracji są zgodne z ustawą zasadniczą, a nawet więcej – ogłaszania, jaka w danym momencie jest de facto treść konstytucji, w opinii krytyków amerykańskiego sądownictwa jest nadużywana przez sądy, które sięgają po uprawnienia przypisane Kongresowi czy prezydentowi. Nic więc dziwnego, że często dochodzi do tarć między wszystkimi trzema władzami, ale też taki był zamysł twórców konstytucji: wzajemna krytyka jest częścią systemu. Przy czym o ile przedstawiciele władzy ustawodawczej i wykonawczej często krytykują orzeczenia sądów, w tym Sądu Najwyższego, o tyle nigdy nie pozwalają sobie na krytykę wymierzoną w samych sędziów. Tak w każdym razie było do tej pory. Trump w sądzie… Nawet określenie doświadczenia sądowego Donalda Trumpa mianem imponującego nie oddaje mu sprawiedliwości. W ciągu kilkudziesięciu lat aktywności zawodowej i publicznej był on pozywany, pozywał, był wzywany na świadka bądź korzystał z ochrony sądowej (w tym ogłaszając bankructwo) ponad 3,5 tys. razy. To wynik rekordowy, nawet w branży nieruchomości – źródle fortuny Trumpa – w której pozwy zdarzają się stosunkowo często. Żaden kolejny proces nie jest dla Trumpa źródłem stresu, przeciwnie, wielokrotnie groził krytykom jego działalności publicznej i biznesowej pozwami, dodając przy tym zwykle, że zawsze wygrywa i nigdy nie idzie na ugodę (w rzeczywistości nie zawsze wygrywa i często zawierał ugody). Jednak nie przypuszczał chyba, że sądy tak szybko staną się trwałym elementem w jego działalności politycznej. Zaczęło się jeszcze w czasie kampanii wyborczej, gdy media zainteresowały się sprawą rozpatrywaną przez sąd okręgowy w Południowej