Trwam przy niesłusznych poglądach

Trwam przy niesłusznych poglądach

Ryszard Marek Groński Śpiący rycerze to jedyna rezerwa kadrowa, jaką dzisiaj mamy – W swoich felietonach, tekstach satyrycznych, piosenkach i książkach unika pan tonu serio. – Odpowiada mi pozycja świadka. – Ale także komentatora, prześmiewcy, przekłuwacza balonów? Mam wrażenie, że to, co się dzieje dokoła – w kulturze, polityce, obyczaju, czyli dziedzinach, wokół których krążą pana teksty – angażuje pana emocjonalnie, choć pisze pan zawsze z dystansem, „na zimno”. – Bardzo mnie wszystko angażuje, inaczej nie stawałbym w tym procesie. Świadek jest w pewien sposób zaangażowany, nie jest całkiem obiektywny – początki wiedzy historycznej upoważniają mnie do tego twierdzenia. U mnie ta postawa wynika z tego, że wychowałem się w szarościach i bardzo tęsknię za kolorem. – Jedną z książek zatytułował pan: „Nauka pływania dla topielców: wypisy z histerii najnowszej 1989-1998”. Uważa pan, że Polacy są narodem histeryków? – Polacy mają pewien ton histeryczny, który blisko spokrewniony jest z patosem. Dlatego nawet błahe zdarzenia są referowane często w tonacji nadwyżki: patos i histeria. – Może mamy skłonność do teatralizacji życia? – Bez wątpienia. Ciągle gramy w te same gry. Najczęściej w ślepą babkę – okazuje się, że kto jest przy władzy, zawsze jest ślepy – albo w pochowanego – tę grę miał na myśli Giedroyc, kiedy mówił o wielkich trumnach, które nami rządzą. Ale najtrudniejsza jest rola prawdziwego polityka. Zgadzam się z Karolem Irzykowskim, że sytuacja polityka w Polsce jest zawsze sytuacją oracza, który musi orać na polu bitwy. – Często cytuje pan Irzykowskiego. To pana ulubiony autor? – Jeden z ulubionych. Uważam, że został za szybko skreślony z naszego życia umysłowego. To był trudny człowiek, miał obsesyjne poczucie braku humoru, przez co zwalczał Boya-Żeleńskiego, Słonimskiego i w ogóle literaturę rozrywkową, ale równocześnie był to wybitny myśliciel, wywiedziony z najlepszych tradycji polskiej inteligencji. A ilu takich było? Niewielu. – A ilu dzisiaj jest takich? – Jeśli w ogóle są tacy dzisiaj, to zajęci na okrągło w telewizji. Imponuje mi zawsze, że wybitni profesorowie – tak czytam, że wybitni – komentują w dzienniku jednym zdaniem, najczęściej banalnym, skomplikowane zagadnienia. – Wie pan, że dziennikarze tną wypowiedzi. – Wiem. Ale jeśli ktoś idzie do dentysty, wie, że może mu wyrwać ząb. Jeśli idą do telewizji, to widocznie chcą iść, nie ma łapanki. Nie widziałem nigdy na ulicy obławy na intelektualistów, których się zgarnia i pędzi na Woronicza. Kraj przebierańców – Nie ma pan dobrego zdania o naszych intelektualistach? – Przede wszystkim uważam, że intelektualiści to formacja, którą wymyśliła Polska Ludowa. Przed wojną nie było żadnych intelektualistów. Irzykowski nigdy nie uchodził za intelektualistę. Boy podpisywał się Boy-mędrzec. Profesor Tatarkiewicz był profesorem, nie intelektualistą. Tytuł intelektualisty został wymyślony po to, aby podpisywać różne listy i protesty, ponieważ w tym pojęciu jest zawarta ocena, że to niebywały autorytet. Ciekawe, że tytuł intelektualisty przyznawały na ogół gremia polityczne. Decydowała o tym zwykle jakaś mniej lub bardziej umowna władza lub pozycja. I tak jest chyba nadal. – Pan nie uważa siebie za intelektualistę? – Broń Boże, nigdy w życiu nie miałem takiej ambicji. Dla mnie intelektualista zaczyna się od Hugona Steinhausa, a w literaturze od Tomasza Manna. Dzisiaj często nawet ktoś, kto ma jedną szarą komórkę szamocącą się w pustej łepetynie, jeśli usłyszy, że jest intelektualistą, chętnie w to wierzy. – Ładnie brzmi. – Bardzo ładnie! Rad bym zobaczyć, żeby ten i ów wydrukował sobie wizytówki: taki a taki, intelektualista. – We wspomnianej pana książce rozśmieszył mnie tekst piosenki „Strachy polskie”, którym opatrzył pan rok 1990. „Mason knuje / Cygan kradnie / Żyd do macy / Łaknie krwi. / Strach się czai / W sercu na dnie. / Licho nie śpi / Rozum śpi”. Ta piosenka nadal jest aktualna. Mam wrażenie, że polskie „strachy, lęki, fobie” nie zmieniły się nie tylko od 14 lat, ale od dziesięcioleci. – A widziała pani, żeby się zmienił duch? – Jaki duch? – Zawsze pokazuje się go w tym samym białym prześcieradle – i nigdy to prześcieradło mu się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2004, 2004

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska