Nasz interes narodowy to sojusz militarny z USA czy europejska polityka bezpieczeństwa? Baza w Polsce ma mieć jeszcze inną zaletę. Nasi wojskowi wraz z Amerykanami mają przygotować opis sytuacji, w których USA przyjdą nam z pomocą. Na przykład jeśli któreś z państw na Wschodzie zaatakuje Polskę, natychmiast przerzucony zostanie na nasze terytorium odział marines. Jest to cytat z artykułu w Rzeczpospolitej z 4 września 2006 r. Pominę infantylność całego artykułu, zwrócę jednak uwagę na to, że pewne środowiska w Polsce przystępują do ofensywy propagandowej w kwestii amerykańskiej bazy antyrakietowej na terenie Polski. Na łamach Przeglądu ostatnio wielokrotnie poruszano, i to w sposób merytoryczny, dotyczący spraw zarówno technicznych, jak i geopolitycznych, kwestie istnienia takiej bazy w Polsce. Wnioski są jednoznaczne i negatywne. Z czystym sumieniem mogę się pod nimi podpisać. Polska polityka zagraniczna i wojskowa nie ma szczęścia ani w IV, ani w III czy II RP. Oczywiście całą winą zawsze można obarczać sojuszników, komunistów i cały okropny otaczający nas świat, zapominając o podstawowej dewizie polityki zagranicznej, że państwa nie mają wiecznych przyjaciół, państwa mają wieczne interesy. Przypomniał nam o tym prof. Brzeziński w ostatnim sierpniowym wywiadzie w Polityce. Trudno posądzać prof. Brzezińskiego o brak sympatii dla Polski, znajomości meandrów polityki waszyngtońskiej czy realiów światowej dyplomacji. Jego ocena jest krótka: Polska nie łapie się nawet na trzeciorzędnego sojusznika Stanów Zjednoczonych, a nasz interes polityczny to jak najlepsze stosunki z Niemcami i Rosją. Ta cierpka, ale bardzo realna diagnoza nie dociera do świadomości polskich polityków zarówno dzisiejszego obozu rządzącego, jak i elit polskiej lewicy czy byłej Unii Wolności w latach minionych. Polityka wojskowa i polityka zagraniczna to nie sprint, lecz maraton, to umiejętność podejmowania działań w dalekiej perspektywie, a nie w perspektywie roku czy czterech lat, czasami nawet dekada bywa tylko średniookresową perspektywą, i to wcale nie pewną. Od 1989 r. Polska miała i ma po dzień dzisiejszy problem z ułożeniem swoich stosunków politycznych, wojskowych czy gospodarczych z Rosją. Od 1989 r. w polityce zagranicznej w kierunku zachodnim ślepo i nieco naiwnie, kiedy zaczynamy patrzeć na to z pewnej perspektywy, podążała w kierunku Unii Europejskiej (troszkę bez własnej wizji tego organizmu politycznego, tak oby nas tylko przyjęli) i NATO. Wstąpienie i przynależność do UE jest bezapelacyjnym sukcesem państwa polskiego i jego obywateli. Teraz jednak pozostaje pytanie, czy będziemy umieli budować wraz z innymi podmiotami tego organizmu jego wizje, a potem przyszłą rzeczywistość UE, w tym jej politykę zagraniczną i militarną. Nie możemy się przecież ograniczać tylko do radości z pobierania unijnych pieniędzy, z których wykorzystaniem różnie bywa, często z naszej winy. Przystąpienie do NATO, okrzyknięte naszym wielkim sukcesem, w mojej ocenie okazuje się kiedy zaczniemy przyglądać się temu z dystansu, zarówno od roku 1989, jak i od daty przystąpienia formą leczenia swoich kompleksów i drogą donikąd. NATO powołano do życia w 1949 r. w innej sytuacji geopolitycznej. Po 1989 r. straciło rację bytu i tylko z powodu braku pomysłu elit europejsko-atlantyckich na to, co zrobić z tym organem, utrzymano jego żywot. Po części także po to, aby administracja waszyngtońska miała kontrolę nad militarnymi poczynaniami europejskich sojuszników, na których samodzielności i wzroście siły strategom z Pentagonu w długiej perspektywie nie zależy. Oni pamiętają, że w polityce dzisiejszy wróg jest potencjalnym przyszłym sojusznikiem, a dzisiejszy sojusznik może zostać potencjalnym wrogiem. Historia świata dostarcza nam aż nadto przykładów na to, jak karabiny i bagnety stanowiły siłę przewodnią w rozwoju wolnego handlu. Przemoc ciągle jest ostatecznym i często decydującym argumentem w polityce międzynarodowej ultima ratio regum. Sama idea przynależności do strategicznych bloków militarnych jest oczywiście słuszna i Polska takiej przynależności potrzebuje. Stoi dziś przed nami natomiast pytanie, czy w dalekiej perspektywie gwarancje bezpieczeństwa oparte będą na NATO czy na zupełnie innym tworze, np. na wspólnej europejskiej polityce bezpieczeństwa tworzonej i sprawowanej przez UE. Odpowiedź na to wymaga także analizy przyszłych zagrożeń militarno-politycznych, jakie mogą wystąpić w zglobalizowanym świecie, gdy nastąpi przesunięcie interesów politycznych Ameryki i Europy, czy będą one zbieżne podczas wielkiej globalnej konkurencji gospodarczej. Naiwnością jest wiara, że wspólna wymiana gospodarcza i rozwój handlu eliminują konflikty polityczne czy militarne. Przed I wojną światową gospodarki
Tagi:
Artur Hebda