Trzęsienie ziemi/posad

Trzęsienie ziemi/posad

Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2007 roku Tu zaszła zmiana. Rok temu Jarosław Kaczyński trzymał w ręku wszystko, żaden polityk po roku 1989 nie miał takiej władzy jak on. Mało kto myślał, że prędko ją odda, najwcześniejszych wyborów spodziewano się w roku 2009. A co poniektórzy wieszczyli, że skończą się one triumfem PiS. I nagle, szast-prast, Kaczyński strzelił sobie w głowę. Mniej więcej rok temu, w styczniu 2007 r., dyskutowaliśmy w redakcji „Przeglądu” o możliwych politycznych scenariuszach. Dominowały dwa punkty widzenia. Pierwszy – że Jarosław Kaczyński będzie rządził przynajmniej do końca kadencji Sejmu, bo zbudował stabilny układ. Przystawki są bezwolne i boją się wyborów, służby specjalne są mu wierne i zbudowane na jego podobieństwo, media – w większości uległe, ma więc pełnię władzy, powiększając ją każdego dnia. Jest na ścieżce Putina. Drugi punkt widzenia był zupełnie inny. Owszem, Kaczyński ma pełnię władzy, trzęsie tym wszystkim, jak chce, ale jest nieobliczalny, nie panuje nad emocjami, każdego dnia powiększa się armia jego wrogów. Tylko więc kwestią czasu jest, kiedy się potknie o własne nogi, zwłaszcza że układ jednowładztwa, który zbudował, we współczesnym państwie nie może funkcjonować. I wcześniej czy później musi się zawalić. Zwolennicy tej teorii podawali nawet moment tego zawalenia – w przybliżeniu miało to nastąpić w połowie 2007 r. Trudno się więc dziwić, że byli w mniejszości, że ich analizę oceniano jako pobożne życzenia. I proszę, okazało się, że to oni mieli rację. 7 lipca wybuchła afera gruntowa, Lepper wyleciał z rządu, PiS nie udało się przejąć Samoobrony, więc straciło większość, i tak skończyło się imperium Kaczyńskiego. Teraz weszło ono w drugą fazę, PiS-owcy nie walczą już z agentami, układami, komuną, kolejnymi wrogami, to wszystko jest poza ich zasięgiem, więc teraz gryzą się między sobą. Wraz z upadkiem rządu PiS zawaliła się (a w zasadzie zaczęła się walić) piramida władzy zbudowana przez tę ekipę. Następują zmiany w prokuraturze, gdzie dyspozycyjni, ziobrowscy prokuratorzy są odsuwani na bok. Mamy zmiany w służbach specjalnych. Dziennikarze, którzy jeszcze kilka miesięcy temu entuzjastycznie pisali o Kaczyńskim, dziś zmienili front. PiS trzyma się mocno w Kancelarii Prezydenta (to rząd PiS na uchodźstwie). No i jeszcze w mediach publicznych. Lada moment ruszą też komisje śledcze. Czy efektem ich pracy będą wnioski do Trybunału Stanu? To bardzo prawdopodobne. Rok 2007 był więc politycznym trzęsieniem ziemi, pytanie więc, co na ruinach państwa PiS nam wyrośnie? Co więc słychać w obozie zwycięzców, w Platformie? To rodzaj majstersztyku, ale i o samej PO, i o premierze Tusku wciąż niewiele można powiedzieć. Platforma stosuje technikę uników, milczy w najważniejszych sprawach i wciąż nie wiadomo, czy to milczenie to efekt starannie zaplanowanej operacji marketingowej, czy raczej oznaka bezradności. W ciągu najbliższych miesięcy to się wyjaśni. Bo w końcu PO będzie musiała się określić – czy chce być PiS-bis, czy też szukać swego miejsca bardziej po lewej stronie sceny politycznej. A na lewej stronie wciąż remont, choć wydaje się on powoli dobiegać końca. Już czas, by lewica organizacyjnie się pozbierała, żeby nastąpiło zjednoczenie SLD, SdPl i UP, żeby ta machina wreszcie zaskoczyła. Bo zardzewieje. Rok 2008, rok bez wyborów (w tej sprawie jesteśmy w redakcji zgodni), okaże się w życiu politycznym o tyle ważny, że będzie to czas przeznaczony na „pozycjonowanie” głównych sił politycznych. Ten rok jest jak biała kartka – wszystko zaczyna się od nowa. A co zostanie na niej zapisane? A czy w roku 1997, po zwycięstwie AWS, ktoś przewidywał, że to po czterech latach się rozsypie? A w roku 2001, gdy SLD dostał 41%, czy ktoś się spodziewał, że taka potęga za chwilę spadnie do II ligi? A dwa lata temu, gdy PiS szło jak burza, ktoś przewidywał, że samo podstawi sobie nogę? Rok 2008 będzie więc równie ważny jak lata wyborcze – określi miejsce Platformy, w tym czasie zadecyduje się też przyszłość PiS – czy będzie to prawicowa opozycja, czy też trwale zmarginalizowana grupa zwolenników Jarosława Kaczyńskiego. Będzie też decydujący dla lewicy – pokaże, czy ma ona szansę wrócić do wielkiej gry. Spokojnie zatem nie będzie. Takie czasy. W GÓRĘ Donald Tusk

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2008, 2008

Kategorie: Kraj