Trzydzieści lat nad Atlantykiem

Trzydzieści lat nad Atlantykiem

Rejs z Nowego Jorku do Warszawy otrzymał numer 007 dla uczczenia… Jamesa Bonda O 30. rocznicy regularnej linii lotniczej Warszawa-Nowy Jork-Warszawa, Marek Sławatyniec, dyrektor PLL LOT w Nowym Jorku, przypomniał sobie w ostatniej chwili. Był 16 kwietnia br. i trzeba było szybko napisać okolicznościowy list do pasażerów odlatujących tego dnia z lotniska Johna F. Kennedy’ego. Otrzymali go wraz z albumem „Poland” sławiącym uroki naszego kraju. Nastrój znacznie odbiegał od karnawału srebrnego jubileuszu sprzed pięciu lat. – Paradoks polega na tym – mówi Sławatyniec – że ubiegły rok zakończyliśmy pełną rentownością, a nawet zyskiem linii transatlantyckich. W porównaniu z 2001 r. wynik finansowy poprawiony został o 35 mln dol. 2002 r. był najlepszy w historii, ale nie jesteśmy w stanie uczcić tego choćby najmniejszym przyjęciem z okazji rocznicy. Oszczędności, redukcja kosztów – tym żyje przedsiębiorstwo. Całe szczęście, że można jeszcze wspominać. To nie kosztuje. Sny Makowskiego Marzenia o rejsach LOT-u nad Atlantykiem sięgają 1930 r., drugiego roku istnienia firmy. Kierownictwo objął wtedy inżynier pilot Wacław Makowski, człowiek o umyśle menedżera i temperamencie ułana. Uparcie dowodził, że przyszłością jest komunikacja międzynarodowa, a docelowo transatlantycka. W 1935 r. przekonał rząd do wyasygnowania środków na wymianę floty z niemieckich junkersów F-13 na amerykańskie douglasy DC-2 i lockheedy L-10A „Electra”. Na przełomie maja i czerwca 1938 r. Makowski z pięcioosobową załogą ożywił wyobraźnię całej Polski. Udał się do USA po odbiór nowoczesnej maszyny Lockheeda – L-14H „Super Electra”. Z Burbank koło Los Angeles poleciał z międzylądowaniami nad Ameryką Środkową, Południową, Atlantykiem, Afryką, Morzem Śródziemnym i Europą do Warszawy, pokonując 24 tys. km w sześć dni. Udowodnił, że latanie do Ameryki jest możliwe w wymiarze komunikacji pasażerskiej. Gdyby nie wojna, latalibyśmy do USA już… 63 lata. Znów do Chicago Sny Makowskiego zaczęły się śnić dopiero Włodzimierzowi Wilanowskiemu, dyrektorowi technicznemu LOT-u w połowie lat 60. Zakup najnowocześniejszego samolotu pasażerskiego w bloku wschodnim, na dodatek takiego, jakim poza ZSRR nie dysponował żaden z jego satelitów, i to z przeznaczeniem do latania do USA, był poważnym osiągnięciem. W marcu 1972 r. pierwszy lotowski ił-62, z kapitanem Włodzimierzem Suleckim za sterami, lądował na Okęciu. Samolot ochrzczono imieniem Mikołaja Kopernika. Problem był jednak z Amerykanami programowo niechętnymi bezpośredniej komunikacji lotniczej z „bloku sowieckiego”. Do USA latali tylko Czesi. W 1972 r. w czasie wizyty prezydenta Richarda Nixona w Warszawie Edward Gierek uzyskał zgodę na loty do Ameryki. Późnym latem ruszyły z Warszawy pierwsze rejsy czarterowe do Chicago i Nowego Jorku. Rozpoczęto intensywne przygotowania do uruchomienia regularnych połączeń rejsowych. Polski przewoźnik narodowy wchodził do zupełnie innej ligi. Jeśli nawalisz… Placówkę lotowską w Nowym Jorku uruchamiał Zbigniew Stabeusz. Barwna postać o wielkiej fantazji, ozdoba każdego towarzystwa, także – amerykańskiego. Był niewątpliwie właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i we właściwym czasie. Dla LOT-u znalazł siedzibę pod znakomitym adresem – w wieżowcu pod numerem 500 na Piątej Alei przy 42 ulicy, w sercu Manhattanu, bo inaczej nie uchodziło. Nie miał też wewnętrznych problemów z zatrudnianiem Polaków z Ameryki. – Stabeusz przyjął mnie po pięciu minutach rozmowy, dowiedziawszy się, że przyjechałem do Ameryki w wieku 11 lat, maturę zrobiłem w szkole katolickiej i ukończyłem studia biznesowe. „Będziesz zastępcą kierownika na lotnisku Kennedy’ego. Jeśli nawalisz, jaja urwę. Cześć!”, wyciągnął rękę. Tak 2 października 1972 r. zostałem pracownikiem LOT-u – wspomina Chester (Czesław) Paradowski. Dziś Paradowski jest dyrektorem codeshare, czyli odpowiadającym za podróżowanie na biletach lotowskich z Polski do 14 miast amerykańskich z przesiadkami na samoloty American Airlines w ramach wspólnego eksploatowania tras. Jest jedynym, który utrzymał się w firmie od początku, choć z paroletnią przerwą liczoną od stanu wojennego do pierwszych lat III RP. Aktualnym zadaniem dyrektora jest przeniesienie sieci wspólnej eksploatacji z American Airlines do United Airlines, co nastąpi od 26 października br. Nikt nie ma lepszych kontaktów z amerykańskim liniami lotniczymi niż Paradowski, co przy takim treningu nie dziwi. – Stabeusz – wspomina Chester Paradowski – chciał uruchomić linię rejsową z hukiem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 31/2003

Kategorie: Świat