W Stoczni Gdańskiej odbywają się przedstawienia. Suwnicę Anny Walentynowicz zamieniono na garderobę dla aktorki Widok jak w Hollywood. Przypomina scenografię do horroru. Stare, zniszczone budynki, powybijane szyby, zardzewiałe wózki, żelastwo, kawałki prętów i kabli. Ludzi nie ma. Jakby wymarli. Wydaje się, że za chwilę wejdzie reżyser z ekipą i zaczną kręcić film. Ale to nie kino. – Tu kiedyś była Stocznia Gdańska – opowiada Dariusz Flasiński. W stoczni przepracował 26 lat. – Teraz koledzy dali mi ksywę „Aktor”. „Tylko daj znać, jak będą rozbierane sceny”, żartują sobie ze mnie. Docinkami pan Dariusz się nie przejmuje. I tak wie, że są życzliwe. Koledzy trochę mu zazdroszczą, że ma pracę. Bał się, ale poszedł na casting do spektaklu Teatru Wybrzeże „Happy end” z songami Bertolta Brechta i Kurta Weilla. Śpiewać nie umie, ale reżyserka – Amerykanka Marjorie Hays – nie do wokalnych popisów zatrudniła bezrobotnych stoczniowców. Przedstawienie odbywa się w na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej, w hali 42 A. Tej samej, gdzie kiedyś pracowała Anna Walentynowicz. Jej suwnicę zamieniono na garderobę dla aktorki. Z kwiatkami i firaneczkami. Dariusz Flasiński i kilku innych byłych pracowników stoczni (nie tylko gdańskiej) mają za zadanie prowadzić publiczność na spektakl. Pojawiają się też w przedstawieniu: siorbią zupkę w Armii Zbawienia, oszukiwani przez tych, co to niby chcą uratować świat od kapitalistycznych wyzyskiwaczy. Idzie się od bramy nr 2, pod którą w czasie sierpniowych strajków gromadzili się ludzie. Dla jednych to obraz wyryty w pamięci, dla innych znany ze zdjęć archiwalnych. Za bramą zdesperowani stoczniowcy, a przed – ich rodziny, próbujące przemycić paczki z jedzeniem i papierosami. Na bramie wciąż wiszą symbole tamtych lat. Obraz Matki Boskiej, tej samej, której wizerunek nosił w klapie marynarki Lech Wałęsa. A byli stoczniowcy – dziś aktorzy amatorzy – opowiadają teatralnym gościom (trzymając w ręku kartonowe transparenty z napisami: „Szukam pracy”), jak to dawniej bywało. – Jeden redaktor, zanim tu przyszliśmy, chciał wiedzieć, jak dziś wygląda stocznia. Zapytałem go, czy widział film o Hiroszimie. Różnica polega na tym, że tam spadła bomba atomowa i zostały gruzy. A w stoczni wygląda tak, jakby zrzucono bombę neutronową. Budynki zostały, ludzie zginęli – mówi pan Dariusz i zastrzega, że na polityce się nie zna. – Postulaty „Solidarności” wciąż w stoczni wiszą, tylko to dziś puste hasła. Wszyscy wiedzą, że Anna Walentynowicz ze swoim dawnym kolegą Lechem nie rozmawia. A kiedyś jechali na jednym wózku. Nie wiem, kto ma rację. Widzę tylko, że niektórzy przesiedli się na mercedesy. Ja też miałem kiedyś mercedesa! Starego. Jeździliśmy z żoną i dzieciakami za miasto. Żona była na macierzyńskim i pilnowała domu. I szło na to wszystko zarobić. Byłem nawet na kontrakcie w Emiratach Arabskich. Teraz pukam do wszystkich drzwi i pytam o pracę. 10 tys. w sektorze usług Na premierze „Happy endu” w pierwszym rzędzie siedział Marian Krzaklewski z żoną Marylą. Bawili się świetnie. Ale wycieczka, na którą zabierają publiczność byli stoczniowcy, to podróż sentymentalna. I jak wynika z wpływów do kasy teatru, chętnych nie brakuje. Natomiast w podróż do przyszłości zabiera Roman Sebastyański, dyrektor marketingu spółki Synergia 99. Powstała ona pod koniec 1999 r. Na początku większość udziałów – 74% – miała Stocznia Gdynia, która przejęła Stocznię Gdańską. 26% należało do dwóch międzynarodowych funduszy inwestycyjnych zarządzanych przez amerykańską spółkę TDA Capital Partners. Obecnie fundusze posiadają 67% udziałów. Synergia 99 jest właścicielem 73 ha terenów postoczniowych w północnej części śródmieścia Gdańska. Produkcja powoli przenosi się na wyspę Ostrów, leżącą po drugiej stronie kanału Martwej Wisły. Zgodnie z planami, całkowite zaprzestanie produkcji statków ma nastąpić w 2006 r. Na razie produkcja koncentruje się na K3, ale konieczne jest zachowanie ciągów technologicznych i zwodowane statki przepływają przez cały kanał. Co prawda z rzadka, średnio jeden co dwa miesiące. W najlepszych czasach Stocznia Gdańska zatrudniała około 15 tys. osób. Teraz pracuje tu 3,5 tys. Imponujący projekt przyszłości, o którym opowiada Roman Sebastyański, ma dać pracę ponad 10 tys. Nie w produkcji oczywiście, ale sektorze usług. – Jak podają historyczne źródła, w okolicach dzisiejszego placu Solidarności w 1380 r. krzyżacy
Tagi:
Beata Czechowska-Derkacz