W Tunezji coraz gorzej

W Tunezji coraz gorzej

Aż 80% Tunezyjczyków uważa, że kraj podąża w złym kierunku Tunezję przedwcześnie postawiono za wzór transformacji ustrojowej będącej skutkiem arabskiej wiosny. Przypomnijmy, że tam wszystko się zaczęło. 17 grudnia 2010 r. Mohamed Bouazizi, w akcie desperacji wywołanej pogarszającą się sytuacją ekonomiczną, dokonał samospalenia. To zapoczątkowało serię arabskich rewolucji, które zmiotły kilku dyktatorów, w tym prezydenta Tunezji Zina al-Abidina Ben Alego. Podobnie jak Egipcjanie, Tunezyjczycy mają jednak problem z realizacją postulatów z przełomu lat 2010 i 2011. Dziś domagają się dymisji rządu i rozpisania nowych wyborów. Nie zapominajmy, że i jedni, i drudzy zbuntowali się nie tylko przeciw politycznemu autorytaryzmowi, ale i neoliberalizmowi ekonomicznemu, który okazuje się także ideologią umiarkowanych islamistów. Choć proces tunezyjskiej transformacji nie jest usłany różami, wydawało się, że Hizb an-Nahda (Partia Odrodzenia) poradzi sobie lepiej niż egipscy Bracia Muzułmanie, z którymi się utożsamia. Pod koniec października 2011 r. ugrupowanie Raszida Ghannusziego wygrało wybory do zgromadzenia konstytucyjnego. Od tamtej pory musi rządzić z bardziej świeckimi koalicjantami, co nastręcza nie lada kłopotów, szczególnie że stan gospodarki się pogarsza, a na ulicach nie jest bezpiecznie. Grzechy Rządzących W grudniu, po październikowych wyborach, powstał rząd Hamadiego Dżebalego, a kilka dni wcześniej w wyborach pośrednich wyłoniono głowę państwa. Następcą obalonego dyktatora został Moncef Marzuki z centrolewicowego Frontu na rzecz Republiki. Gabinet Dżebalego nie przetrwał próby czasu, w związku z czym w marcu br. stanowisko szefa Rady Ministrów objął inny działacz Hizb an-Nahdy, Ali al-Arajjid. Poza typowymi zarzutami, jakie można postawić prawie każdej nowej elicie obejmującej władzę w sytuacji kryzysu społeczno-politycznego i gospodarczego (korupcja, nieudolność i wszelkie inne patologie krajów demokratyzujących się), Hizb an-Nahda zgrzeszyła daleko idącą ustępliwością wobec salafitów oraz wszelkich fundamentalistów. Począwszy od końca 2011 r., retoryka nie szła w parze z działaniami, co Tunezyjczyków miłujących świeckość i tolerancję doprowadziło do wściekłości. Jak twierdzi Alexis Arieff, autorka analizy dla amerykańskiego Kongresu: „Sekularyści oskarżają Hizb an-Nahdę o stosowanie podwójnego dyskursu. Oficjalnie prezentują się jako siła umiarkowana, np. przed wyborami, w trakcie tworzenia rządu czy w rozmowach z Zachodem, przy czym w rzeczywistości dążą do stopniowego wprowadzania restrykcyjnego prawa (…). Krytycy zarzucają jej chęć zdominowania systemu politycznego, twierdząc przy tym, że ugrupowanie stało się instrumentem państw Zatoki – m.in. Kataru – w poszerzaniu ich wpływów w Tunezji”. Wynika to po części z faktu, że sama partia jest wewnętrznie podzielona. An-Nahda na wiele pozwalała więc salafitom, którzy, choć w wyborach wypadli kiepsko, poczuli wiatr w żaglach i zaczęli narzucać tunezyjskiej większości własne poglądy na rolę islamu w państwie. A jest to wizja niezwykle konserwatywna. Salafici nie uznają kompromisu – to Koran jest konstytucją, a szariat prawem. Powtarza to wielu salafickich kaznodziejów, którzy wspierają Hizb an-Nahdę w zamian za możliwość głoszenia takich poglądów. Radykalizacji nastrojów sprzyja zła sytuacja ekonomiczna i związane z tym marginalizowanie ludzi młodych, którzy szukają schronienia w skrajnych organizacjach. Ugrupowaniu Ghannusziego nie udało się przekonać do siebie większości, tym bardziej że co jakiś czas wychodziły na jaw informacje na temat niedwuznacznych relacji An-Nahdy oraz salafitów. Jednym z takich przecieków – według raportu International Crisis Group – był film przedstawiający rozmowę Ghannusziego z grupką salafitów. Przekonywał ich, że muszą być cierpliwi, bo choć rząd jest „nasz”, to trzeba delikatnie postępować ze świeckimi przedstawicielami struktur państwowych: wojska, policji i administracji. Skutkiem tego była petycja w sprawie rozwiązania An-Nahdy, którą podpisało kilkudziesięciu deputowanych. Jej działalność miałaby godzić w podstawy świeckiego państwa, a takiego chce większa część Tunezyjczyków. Jak twierdzą autorzy raportu, An-Nahda znalazła się w trudnym położeniu, pomiędzy sekularystami a islamistycznymi radykałami, nad którymi do pewnego stopnia próbuje zapanować, choć nie jest to łatwe. Salafici są szczególnie popularni na terenach, gdzie żyją biedni i wykluczeni, a to dlatego, że właśnie tam stali się istotnymi gospodarczymi aktorami. Zapewniają też usługi socjalne, które zaniedbało dezerterujące państwo. W Tunezji działają też uzbrojone grupki dżihadystów. Wielu z nich przebywa dziś w Syrii, Mali i Algierii, ale ci, którzy przeżyją, wrócą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 34/2013

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa