Turcja z jednej strony uważa się za część Europy, z drugiej – robi wszystko, żeby od niej odstawać Emin Alper – reżyser turecki (rocznik 1974)Rozmawia Artur Zaborski Gdybym nie wiedział, że „Blokada” to film turecki, pomyślałbym, że zrobił go reżyser z Zachodu. – Podziwiam takich twórców jak Luchino Visconti, Rainer Werner Fassbinder, Stanley Kubrick czy Michael Haneke. Największy wpływ wywarł na mnie jednak Roman Polański. Szczególnie ten film jest inspirowany jego wczesnymi dokonaniami, czego dopatrzył się pewnie każdy, kto zna „Wstręt” czy „Matnię”. Co pan od niego zapożyczył? – Sposób budowania napięcia, które jest oparte nie na wydarzeniach rozgrywających się dookoła, tylko w głowie bohatera. Fascynuje mnie ten moment graniczny między właściwym a zaburzonym odbiorem rzeczywistości. Polański doskonale go uchwycił. W trakcie seansu „Wstrętu” trudno uciec przed pytaniem, czy to, co oglądamy na ekranie, nie jest w jakimś stopniu portretem nas samych. Bo skąd mamy wiedzieć, czy jesteśmy normalni, tym bardziej że tak łatwo się zidentyfikować z bohaterką? Polański doskonale wiedział, że nie da się udowodnić, że jesteśmy normalni, bo ten termin jest niedefiniowalny. Nie ma zbioru cech, które człowiek powinien mieć, żeby móc być tak zdiagnozowany. Dziś wiemy o psychologii znacznie więcej niż w latach 60., a mimo to film Polańskiego nie starzeje się. Genialne studium ludzkiego umysłu, które ani trochę nie trąci myszką. Do przedstawienia szaleństwa Polański użył niepokojących zestawień obrazów. Pan robi podobnie. – Do klasyki kina przeszedł już obraz wyciągniętych rąk z pulsującymi żyłami i brzytwy trzymanej przez Catherine Deneuve we „Wstręcie”. Ja zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób mogę oddać szaleństwo czasów, w których żyję. Co dziś może niepokoić widzów, kiedy media i horrory z gatunku gore wyeksploatowały już obrazy wojen, morderstw, przemocy i okrucieństwa. Zacząłem więc patrzeć na mój kraj oczami Polańskiego i zadałem sobie pytanie, co przeraża jego mieszkańców. Odpowiedź cisnęła się od razu: szaleństwo. Poddały mu się osoby przeprowadzające zamachy bombowe, jak ten w Suruç w 2015 r., w którym zginęło ponad 30 Kurdów. Wcześniej członkowie Partii Pracującej Kurdystanu byli zresztą krwawo atakowani nie przez terrorystów z Państwa Islamskiego, tylko przez Turków. Szaleństwo w dzisiejszych czasach jest namacalne bardziej niż kiedyś, a niektórzy chcą je nawet sankcjonować. Tak to w dzisiejszej Turcji wygląda, co potwierdzi większość jej mieszkańców. Konflikt na linii Turcy – Kurdowie stał się podwaliną tej historii? – Był bardzo istotny, bo od lat napędza paranoję w mojej ojczyźnie. Turcy bardzo łatwo poddają się nastrojom społecznym, które uderzają w tony zagrożenia dla ich suwerenności i tożsamości. Dlatego bronią się przed wpływami Kurdów i ich obecnością w życiu politycznym. Na tym zresztą zasadza się największy problem współczesnej Turcji, która z jednej strony uważa się za część Europy, a z drugiej robi wszystko, żeby od niej odstawać. Turcy nigdy nie szukają drogi pośrodku, uwielbiają polaryzację. Dlatego pewne napięcia tak trudno zlikwidować. Rząd działa w taki sam sposób: nie chce rozwiązywać problemu, tylko go usunąć. Takie działanie nosi znamiona totalitaryzmu, do którego Turcja zdążyła przez wieki przywyknąć. Każdy rząd w moim kraju stosuje metody autorytarne, co także zyskało odbicie w „Blokadzie”. Artyści powinni być zaangażowani politycznie i dążyć do zmiany takiego stanu rzeczy? – Chce pan, żebym teraz sam się zwierzył z autorytarnych skłonności i powiedział: tak, każdy powinien tak robić. Ale nie dam się złapać. Każdy artysta powinien mieć wybór. Jeśli chce, żeby jego sztuka była komentarzem do rzeczywistości, nie może sobie pozwolić na ucieczkę od tematów politycznych. Ale nie jest to mus. Sztuka doskonale potrafi radzić sobie bez polityki. Sam również nie zawsze podpisuję filmy polityczne, ale jako że czytam gazety i uczestniczę w życiu mojej ojczyzny, nie potrafię uciekać od tematów politycznych. Zresztą nie chcę tego robić. Jak pańskie śmiałe, krytyczne wobec Turcji filmy są przyjmowane przez Turków? – Mój debiut „Za wzgórzem” z 2012 r. został świetnie przyjęty przez krytykę. Ale jak to z kinem artystycznym bywa, nie przyciągnął milionowej publiczności. Jednak kilkadziesiąt tysięcy ludzi zobaczyło go i doceniło, co potwierdziły tzw. seanse testowe. Byłem na nich i rozmawiałem z widzami. Dziękowali mi za to, że nie zrobiłem kolejnego filmu, który odwraca uwagę od problemów,