Żyjemy w państwie, w którym demokracja ledwie zipie Media, politycy opozycyjni, a nawet pisowscy, wraz z ambasadą USA i Departamentem Stanu wciąż się zastanawiają, na co i po co Kaczyńskiemu zamieszanie koncesyjne i tak gorąca awantura o stację telewizyjną TVN. Odpowiedź jest prosta. Nie da się pogodzić pisowskiego niekonstytucyjnego zagarniania władzy z istnieniem opozycyjnych mediów. Już samo ich istnienie powoduje tak wielką dychotomię pomiędzy pragnieniami wodza a realiami społecznymi, że balon marzeń o władzy absolutnej musi pęknąć z hukiem. Gdyby PiS było zwyczajną partią, można by powiedzieć, że zafundowane nam przez nie badziewie, czyniące z Polski pośmiewisko Europy, to efekt kompleksów Kaczyńskiego i jego dworu, wynikających z nieznajomości świata i opacznego postrzegania rządzących nim reguł. Sprawa jest jednak szersza. Wodzowi PiS od początku kariery politycznej – a jest ona dla niego wszystkim, bo przecież nie ma ani rodziny, ani grona przyjaciół – marzy się kompensacyjne, pełnotłuste wzięcie Polski i Polaków pod but. I to nie na jedną czy dwie kadencje, ale na stałe. Tymczasem po ostatniej zadyszce obozu władzy, wywołanej protestami kobiet, nieumiejętnością zaradzenia pandemii, wilczą nie do ukrycia żarłocznością kadr partyjnych, co pokazują opozycyjna prasa, radio i telewizja, zdobycie pełnej kontroli nad krajem oddaliło się tak bardzo, że w pisowskich szeregach zagościło zwątpienie w geniusz wodza. A pamiętajmy, celem kontrrewolucji Kaczyńskiego jest nie zwykła władza nawet autorytarna, lecz pełna, czyli totalitarna. Kaczyński chce nami rządzić, aby nas wychować. Dlatego niezbędni mu są w nadbudowie pomagierzy w rodzaju Czarnka i Glińskiego. W jego Polsce mamy się stać prawdziwie pisowsko głębokimi patriotami, religijnymi katolikami, gorącymi heteroseksualistami. Mamy siedzieć na węglu, którego notabene już nie ma, i rozmnażać się na potęgę. Mówić precz rozwodom, laicyzacji, feminizacji, tęczy i wszelkim obcym miazmatom. Te przymiarki zauważył ostatnio Jacek Żakowski w „Gazecie Wyborczej”, pisząc wprost o wprowadzaniu przez PiS pierwocin totalitaryzmu w Polsce. A różni się on, proszę państwa, od autorytaryzmu tym, że rządzących nie zadowala dogłębna kontrola nad strukturami państwa i samorządem – oni chcą pełnego nadzoru nad naszymi zachowaniami, poglądami, wyznawaną religią, życiem intymnym itd. Jest to różnica zasadnicza. Znam osobiście tego typu dolegliwość z czasów Bieruta i nikomu nie polecam. Pamiętajmy, stalinizm był nie tylko terrorem politycznym, lecz także świeckim purytanizmem. Za przerwanie ciąży kobieta szła do więzienia! Dotychczasowe tzw. reformy PiS, dotyczące w pierwszej kolejności systemu prawnego, przyjmowaliśmy z mniejszymi czy większymi oporami, ale zasadniczego zagrożenia dla ich wprowadzenia w życie obóz władzy nie dostrzegał. Kaczyński mógł nawet sądzić, że jego miękka, jak uważał, rewolucja się powiedzie. Na nepotyzm i kolesiostwo, a także wieże i kradzieże akolitów, budzące niezadowolenie społeczne, znajdował lekarstwo w postaci rozdawnictwa socjalnego, tromtadrackich haseł patriotycznych i społecznych oraz modłów pod batutą o. Rydzyka. Ale ostatnio krajobraz polityczny wbrew oczekiwaniom zaczął się chmurzyć z powodu coraz większej nieustępliwości niezależnych mediów, w tym TVN. Trzeba przyznać, że znaczenie prasy i telewizji Kaczyński zawsze doceniał i żwawo przy nich majstrował. To on, aby Kurskiego posadzić bezboleśnie na Woronicza, wymyślił niekonstytucyjną Radę Mediów Narodowych. Po czasie okazało się jednak, że telewizja publiczna, pisowskie media – zwane, o ironio, niepokornymi – i wzięty za twarz Polsat to za mało, aby utrzymać w garści rząd dusz. W odwróceniu niekorzystnego trendu nie pomógł PiS nawet Obajtek, co wszystko, zdaniem Kaczyńskiego, może. Obajtek, przypomnijmy to, wbrew prawomocnemu wyrokowi Naczelnego Sądu Administracyjnego zagarnął prasę regionalną – 120 tytułów. I co? I pstro! Sytuacji, z punktu widzenia PiS, nie uratował także nieporadny Polski Ład – wymyślony jako sposób na pokrętne pseudowzbogacanie nas wszystkich razem i każdego z osobna. Nic dziwnego, że w końcu po wielkich przewagach sondażowych PiS pozostało wspomnienie. Potwierdziło się, że budowa zamordyzmu państwowego przy w miarę opozycyjnych telewizji, radiu i prasie nie może w kraju takim jak Polska się udać. Okazało się, że wolne media z napuszonych dyktatorów wszędzie robią groteskowe figury i są z natury rzeczy nie do pogodzenia z zamordyzmem. Stąd żałosne i kłamliwe jęki Jarosława Kaczyńskiego, wypłakującego się publicznie, że 80% mediów jest przeciw rządowi. Moiściewy, co my jeszcze usłyszymy! W tym miejscu możemy