Twardo ma być, bez pieszczot

Twardo ma być, bez pieszczot

W 1953 r. do specjalnego ośrodka pod Lwówkiem Śląskim przyjechało 1270 koreańskich sierot wojennych Pociąg Za pierwszym razem czekali na peronie na baczność. Dyrektor Biliński, przełożona pielęgniarek Ola, kilka wychowawczyń, w tym Kasia oraz Cela w nowych butach, delegacja miejscowej młodzieży i Wacek z kwiatami. Ale jak wagony stanęły, jak się drzwi otworzyły, to Wackowi te kwiaty z rąk wypadły. Z wagonów długo nikt nie wysiadał. Potem pojawił się pierwszy dorosły Koreańczyk, potem drugi i trzeci. W drzwiach pierwszego, środkowego i ostatniego wagonu. Ten pierwszy stanął twarzą w twarz z Wackiem. Usiłował coś mówić po rosyjsku, a Wacek, choć rosyjski znał z praktyki, na próżno próbował go zrozumieć. Raczej widział, o co chodzi, niż wiedział. A tamten dość dziwnym rosyjskim mówił. Do tego ta twarz. Owalna, żółtobrunatna, z oczami wielkimi na długość, ale wąskimi jak na obrazku z książki do geografii. Tylko fryzurę miał normalną, modną, z grzywką trochę za długą, na bok. Uśmiechał się i mówił cicho, ale bardzo energicznie machał rękoma. To do Wacka, to do dzieci stłoczonych w drzwiach wagonu. W końcu złapał pierwszego dzieciaka, który stał w drzwiach i nie mógł (albo nie chciał) zrobić kroku naprzód. Wyciągnął go na pierwszy schodek, potem na drugi i już poszło. Reszta wylała się za nim. Lawiną. Trzymali się bowiem siebie jak rzepy psiego ogona. Jak zszyte ze sobą gałgany. Jak jedno postrzępione na wiele osób ciało, a nie osobni ludzie. Taka masa rozedrgana wypełzła na peron. Chociaż już stali kupą na betonowej nawierzchni, nadal trzymali się siebie. Za ciuchy, za ręce, za karki. Kto gdzie sięgał. Bo wzrostu byli różnego, tylko postury mieli jednako mikre. I nadal kiwali się całą gromadą, jakby pociąg wciąż nimi kołysał, chociaż ziemia stała w miejscu. To znaczy, kręciła się, jak odkrył Kopernik, dla nich tak jakby odczuwalnie. Ten dorosły Koreańczyk coś szczeknął, wtedy dzieci wyprężyły się i falowanie ustało. Szczeknął po raz drugi, jakby trochę inaczej, i wtedy wielkie zbiorowe ciało podzieliło się na osobne, całkiem malutkie ciałka. Tak je Wacek oceniał, na sześcio-, dziesięcioletnie, gdyby były polskie, to znaczy europejskie. Ale Azjaci są mniejsi z natury, taka ich rasa, więc ci muszą być starsi, tłumaczył sobie Wacek, tylko zabiedzeni. Wtedy jego kwiaty już leżały na peronie, a on sam tego nie zauważył. Dopiero ten dorosły Koreańczyk podniósł je i Wackowi oddał. A jemu się wydało, że tamten mu je wręcza, więc podziękował i ukłonił się jak należy. Potem patrzy na bukiet i myśli: skąd on taki świeży? Aha, to mój, dziś rano kupiony na rynku. Ledwo oderwał oczy od kwiatów, patrzy na te ciałka, a one znów się kołyszą, tylko pojedynczo. Jedno padło, drugie, trzecie. Pozostałe podnosiły je natychmiast i odnosiły na bok, pod krzaki. Jakby nic się nie stało. Tam jest cień, tam dojdą do siebie. Tamten znowu coś szczekał i grupa stawała na baczność. Aż przewrócił się następny i następny. Niech się to wreszcie skończy, niech idą się wykąpać, coś wypić i coś zjeść, modlił się Wacek do Boga, w którego znowu uwierzył. Przy sąsiednich wagonach działo się to samo. Ale Wacek tylko rzucił okiem, bo nie miał siły się rozglądać. W końcu ruszyli ścieżką w dół. Omdlonych najsilniejsi ciągnęli na końcu. Wackowi znów coś nie pasowało. Dzieci, pozbierane z linii frontu, pogubione, osierocone, Bóg wie czyje, wpakowane do pociągu jak popadło, a umiały maszerować szóstkami? Na początku każdej grupy szedł dzieciak dowódca. Wszystkie go słuchały. Nawet ten dorosły się nie wtrącał. W drodze go wybrali? Przekroczyli brukowaną drogę, przemaszerowali wzdłuż domków dla kadry, minęli szkołę, zakręcili do bramy. Weszli jak do siebie. Bez pytań, okrzyków, bez słów i szeptów. Bez zdziwień i komentarzy. Jak nie dzieci. Jak wojsko. O Boże. Dopiero gdy ścieżka była pusta, ruszała kolejna grupa, z kolejnego wagonu. W takim samym porządku. (…) W świetlicy zastawione stoły. Akordeonista na podwyższeniu. O, nawet tańce będą. Że też Biliński miał do tego głowę? Ludzie umęczeni, a on ich na zabawę spędza. Sam stanął przy drzwiach i witał gości. Gdy już wszyscy usiedli i pozostał tylko jeden, na prawo od wejścia, wstał i powiedział, że właśnie czekamy na koreańskich przyjaciół. I doczekali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2014, 2014

Kategorie: Książki