Kiedy 20 lat temu Jerzy Jabłoński tracił majątek firmy, nawet nie śnił, że jako 70-latek będzie zdobywał złote medale Patrząc na Jerzego Jabłońskiego, mało kto się spodziewa, że w niepozornej sylwetce kryje się wulkan energii i siły. A pan Jerzy, rocznik 1945, potrafi wycisnąć nogami kilkaset kilogramów. Trenuje sześć razy w tygodniu na siłowni i boisku, nie zważając, czy to upał, czy 20 stopni mrozu. Jest mastersem – czynnym zawodnikiem w rzucie młotem, który zdobywa złote medale na europejskich i światowych imprezach. Walczy dla siebie, ale gdy na podium słyszy Mazurka Dąbrowskiego, zdaje sobie sprawę, że robi to także dla Polski. Wywrotka prezesa Na przełomie wieków Jerzy Jabłoński, doświadczony fachowiec w branży budowlanej, kierował przekształconą już w spółkę pracowniczą Olsztyńską Korporacją Budowlaną (OKB). Firma miała na koncie poważne inwestycje, a prezesa uznawano za jednego z pierwszych deweloperów w Polsce. W tym czasie budownictwo przeżywało kryzys, a prezes próbował ratować firmę i szukał terenów pod budowę również poza Olsztynem. Wtedy dwaj szefowie spółki konsultingowej z Warszawy zaoferowali mu działkę we Włochach. Należące do ZPC Ursus grunty były wprawdzie przeznaczone pod inwestycje przemysłowe, ale pośrednicy zapewniali, że będzie można je przekwalifikować pod budownictwo mieszkaniowe. OKB zakupiła działkę, pośrednicy dostali 7,5 mln zł prowizji, po czym okazało się, że warszawiacy sfałszowali dokumenty, bo teren był przeznaczony pod… trasę szybkiego ruchu. Sprawą zajęła się prokuratura. Tymczasem w październiku 2001 r. do mieszkania Jabłońskiego kurier dostarczył paczkę z warszawskiej firmy Chemia, a za nim weszli policjanci, którzy kazali żonie prezesa otworzyć adresowaną do niego przesyłkę. Pani Krystyna bała się, że to może być bomba, więc stróże prawa sami wyjęli z opakowania woreczek białego proszku. Było to prawie 1,5 kg amfetaminy! Akurat tyle, aby można było aresztować adresata, którego zaraz zatrzymano poza domem. Dopiero po długim śledztwie ustalono, że paczka z narkotykami była prowokacją, bo ktoś (?) chciał go skompromitować jako świadka w sprawie z warszawskimi pośrednikami (wyszli z aresztu za kaucją). Gdyby siedział, byłby niewiarygodny. Ostatecznie nie udało się udowodnić, że to stołeczni cwaniacy stali za prowokacją. Zostali skazani jedynie za podrobienie dokumentów. Jednak wieść o prezesie dilerze narkotyków zdążyła obiec miasto i okolice. – Małysz jest mistrzem i też czasami się przewróci na zeskoku – tłumaczył wtedy swoją wpadkę Jerzy Jabłoński. Wiedział jednak, że najważniejsze to podnieść się po upadku. Niefortunny zakup gruntu zaważył na kondycji finansowej spółki OKB, w której najwięcej udziałów miał sam Jabłoński. Firma miała długi, urząd skarbowy upominał się o zaległe odsetki, po należności zgłaszali się i inni wierzyciele. Prezes poczuł się osaczony, zwłaszcza gdy jeden z banków nasłał na spółkę komornika. W tej sytuacji złożył w sądzie wniosek o upadłość firmy, licząc na to, że w tym czasie uporządkuje swoje sprawy i OKB wróci na rynek. Ale zanim Jabłoński doprowadził do ugody z wierzycielami, syndyk masy upadłościowej zdążyła sprzedać co najmniej połowę majątku spółki. I to za grosze, aby tylko zarobić na własne honorarium (400 tys. zł). Nie poddać się bez walki Jerzy Jabłoński ponownie podjął walkę o firmę. Przekonał wierzycieli, że zwróci im 100% należności, i podpisał z nimi ugodę, dzięki czemu sąd wstrzymał likwidację. Wówczas, po raz pierwszy po długiej przerwie, wyszedł na boisko, aby zagrać z kolegami w piłkę. Najbardziej cieszyły się z tego żona i córki. Walkę o firmę wygrał, choć spółka wyszła z tych zmagań mocno okaleczona i Jabłoński nie mógł już wybudować tyle mieszkań i innych budynków, ile mógłby postawić przy całym sprzęcie, majątku i załodze spółki. Dziś nadal nią kieruje, choć w ograniczonym zakresie. – Ten mój hart ducha i wytrwałość wzięły się głównie ze sportu – przyznaje 74-letni obecnie Jerzy Jabłoński. – Bo w sporcie są takie sytuacje, w których zwyczajny zjadacz chleba by się poddał, ale nie wyczynowiec. Rodzice Jabłońskiego w 1945 r. przyjechali do Olsztyna jako przesiedleńcy z Wileńszczyzny. Mama była wtedy w ciąży z Jerzym. Chłopak od dziecka miał smykałkę do sportu. Grał w piłkę, a jako uczeń technikum kolejowego, którego dyrektorem był ojciec znanych piłkarzy Jan Masztaler, zaczął uprawiać pchnięcie