Setki tysięcy Polaków muszą złożyć oświadczenie lustracyjne. Warto wypełnić je rzetelnie, bo przepisy są surowe Zmienione reguły lustracji obejmują nas na raty. Zaczęła już (od 28 lutego) obowiązywać nowelizacja uchwalona z inicjatywy prezydenta. Zawiera ona m.in. zapis, że główna ustawa, przyjęta w październiku 2006 r. (tzw. lustracyjna ustawa matka), wchodzi życie 15 marca – ale nie cała, bo bez przepisów zmodyfikowanych w międzyczasie na wniosek głowy państwa. Ponieważ jednolitego tekstu obu aktów prawnych jeszcze nie ma, trzeba porównywać oba dokumenty, by ustalić, co obowiązuje, a co nie. Ten koszmarek prawny sprawił kłopoty nawet Trybunałowi Konstytucyjnemu, który ma zbadać, czy lustracja jest zgodna z konstytucją, i najpierw zwrócił się do ustawodawcy z pytaniem, kiedy właściwie, w intencji Sejmu, nowe przepisy wchodzą w życie. Wszystko dlatego, że Sejm w swoim zapale rozliczeniowym przyjął ustawę łamiącą standardy państwa prawa (np. zasadę domniemania niewinności) i bracia Kaczyńscy, uznając, że takiej dawki lustracyjnych igrzysk wyborcy mogliby już nie zaaprobować, polecili posłom PiS zmianę wielu zapisów. 10 lat na marginesie Przywrócono zatem oświadczenia lustracyjne zamiast wprowadzonego w październiku pojęcia „osobowego źródła informacji” (które każdy praktycznie kontakt z tajnymi służbami PRL uważały za wskazujący na współpracę) oraz procedurę karną zakładającą domniemanie niewinności podczas sprawdzania prawdziwości tych oświadczeń. Zerwano z zasadą, że osoba, którą najpierw otrzymała z Instytutu Pamięci Narodowej zaświadczenie, że figuruje w aktach SB jako informator, musiałaby wytaczać sprawę cywilną w sądzie, by udowodnić, że być może była jakimś źródłem informacji dla służb, ale na pewno świadomie z nimi nie współpracowała. To np. przypadek wicepremier Zyty Gilowskiej, która w świetle październikowych przepisów mogłaby zostać uznana za osobowe źródło informacji, podczas gdy sąd, rozstrzygający jej sprawę jeszcze według wcześniejszych zasad – i przywróconych prezydencką nowelizacją – uznał, że jej oświadczenie było prawdziwe, bo o żadnej świadomej współpracy nie było mowy (oficer SB zeznał, że zarejestrował wicepremier jako tajnego współpracownika bez jej wiedzy). Teraz, gdy IPN uzna, że prawdziwość oświadczenia budzi wątpliwości, wezwie do złożenia dodatkowych wyjaśnień. Jeśli prokuratorzy pracujący w IPN uznają, iż wątpliwości nie zostały rozwiane, skierują sprawę do sądu, by rozstrzygnął, czy oświadczenie jest prawdziwe. Od wyroku można się odwołać do sądu II instancji. Kasację do Sądu Najwyższego mogą złożyć tylko minister sprawiedliwości oraz rzecznik praw obywatelskich. Kłamcy lustracyjni automatycznie stracą pełnioną przez siebie funkcję publiczną i przez 10 lat nie będą mieli prawa wykonywania prac objętych lustracją. Prawnicy jeszcze dyskutują, w jakim trybie ta utrata funkcji ma następować, ale najprawdopodobniej będzie to zwolnienie dyscyplinarne, a więc bez odprawy i wypowiedzenia. Jeśli okaże się, że lustrowany kłamał w czasie postępowania sądowego, grozi mu od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. To bardzo istotna różnica w porównaniu z sytuacją „zwyczajnego” oskarżonego. Oskarżony w procesie karnym o jakieś przestępstwo może kłamać i nic mu za to nie grozi. Oskarżony o napisanie nieprawdy w oświadczeniu lustracyjnym musi mówić prawdę pod karą więzienia. Ciekawe, czy Trybunał Konstytucyjny zajmie się tą nierównością wobec prawa i znacznie surowszym traktowaniem w procesie osoby lustrowanej niż osoby sądzonej za przestępstwo z kodeksu karnego? Lepiej się nie pomylić Nowa ustawa znacznie rozszerzyła krąg lustracji. Podlegać jej będzie już nie 25-30 tys. osób, ale ok. 400 tys. To zresztą liczba mało realna, bo lustracja obejmie również liczną rzeszę pracowników samorządowych. Przykładowo w Warszawie w urzędzie miasta i jego służbach pracuje, jak mówi rzecznik stolicy, Tomasz Andryszczyk, około 5 tys. osób i na razie jeszcze nie ustalono, w jakim trybie zbierane będą od nich oświadczenia lustracyjne. Problem w tym, że niełatwo precyzyjnie określić, co to znaczy pracownik samorządowy. Wiadomo, portier pracujący w urzędzie miasta, którego zatrudnia firma ochroniarska, pracownikiem samorządowym nie jest. Ale czy taki sam portier, zatrudniany przez urząd miasta, jest już pracownikiem samorządowym? W każdym razie lustrowanych będzie znacznie więcej, niż się szacuje, bo w administracji publicznej (centralnej i terenowej) pracuje niemal pół miliona ludzi. A przecież zlustrować trzeba także np. osoby wykonujące zawody prawnicze, pracowników naukowych, szefów spółek państwowych, szefów związków sportowych, szefów mediów i dziennikarzy, dyrektorów szkół, wydawców, biegłych rewidentów, doradców
Tagi:
Andrzej Dryszel