Policja posiada zdjęcia z klubu przedstawiające rozebrane dzieci w wyuzdanych pozach. Ludzie we wsi nie rozumieją, o co tyle hałasu Klub U Toniego w małej wsi pod Jędrzejowem, z grami komputerowymi, bilardem i tenisem stołowym spełniał marzenia wielu dzieciaków. 14-letnia Kasia chodziła tam chętnie do czasu, gdy gospodarz na przywitanie pocałował ją nie jak mama czy tata, ale jakoś tak inaczej, jak w kinie. Teraz obok domu Toniego, ściślej Antoniusa L. rodem z Holandii, nie kręcą się już dzieci, za to w ciągu kilku dni ubiegłego tygodnia przewinęło się tutaj kilkunastu dziennikarzy. 62-letni L. zamknął bramę i nikogo nie wpuszcza do środka. Po niezbędne zakupy wychodzi wczesnym rankiem, gdy na nikogo obcego nie może się natknąć. Klub w starej kaczkarni Toni pojawił się we wsi ponad dwa lata temu. Kupił dom z budynkami gospodarczymi. Bardzo chciał się zaprzyjaźnić z miejscowymi, wkupić w ich łaski. Starszym stawiał kielicha, młodszym soczki. – To człowiek kulturalny, przyjemnie z nim przebywać, ma bogate zainteresowania – mówią napotkani mieszkańcy. Do Polski trafił przed 20 laty, gdy zaczął przywozić dary z Holandii fundowane przez jego ojczyma. Szybko nauczył się języka i 10 lat temu postanowił tu pozostać. Nikt dokładnie nie wie, dlaczego wybrał nasz kraj. Podobno była żona i dorosła córka mieszkają w Australii. Początkowo wynajmował mieszkania w okolicach Kielc, gdy trafiła się okazja, kupił gospodarstwo. Nie był nachalny, nikogo nie zaciągał do siebie na siłę. Najpierw poszedł do niego jeden ciekawski chłopak, później zaprowadził tam swoich kolegów. Bywało, że u Toniego przebywało nawet po dwadzieścioro dzieci. Co ich tam tak ciągnęło? Wszystkie mówią o mnóstwie gier i zabawek, o tym, czego na co dzień nie mają w domu. – Najpierw był stół do tenisa, kilka plansz – opowiada 15-letni Mariusz. – Potem przybyły komputer, bilard. Dostawaliśmy napoje, bo Toni lubił dzieci. Na początku zapraszał do siebie też starszą młodzież, ale nie mógł sobie z nią poradzić. Młodzi ludzie zniszczyli bilard, śnieżka-mi naruszyli antenę satelitarną, robili na złość. Dlatego postanowił wpuszczać do siebie tylko dzieci, takie od 5 do 15 lat. Ściągały z całej wsi. W wakacje było ich więcej, bo dochodziły jeszcze przyjezdne, które spędzały wolny czas u rodziny na wsi. W jednym z budynków gospodarskich, dawnej kaczkarni, Holender urządził klub, nazwał go U Toniego. Przygotowywał dla dzieciaków ogniska, przed rokiem zabrał kilkoro swoim busem na wycieczkę do Oświęcimia. Na jednej ze ścian klubu Toni pozwalał im malować. Mówił, że po rysunkach rozpoznaje charakter dzieci. – A co one mają tu za rozrywkę na wsi? – rozkłada ręce starszy mężczyzna. – W wakacje klub był dla nich jedyną atrakcją. Pocałunki z języczkiem – Gdyby policja pokazała nam zdjęcia, kasety z naszymi dziećmi, to wtedy moglibyśmy Toniego o coś oskarżać – mówi kobieta przed sklepem. – Jak mamy inaczej uwierzyć, że wykorzystywał nasze dzieci, skoro one wcale się nie skarżyły? Dzieci nie chcą mówić nic złego na gospodarza klubu. – Nigdy nie zauważyłem, by kogoś obmacywał albo do czegoś zmuszał – zapewnia 16-letni Krzysztof. Jego młodsza siostra twierdzi: – Kąpaliśmy się w dmuchanym baseniku, ale nikomu nie kazał się rozbierać. Jak było gorąco, mali chłopcy sami zdejmowali slipki. Właśnie jedno ze zdjęć znalezionych u Toniego przedstawia takich nagich chłopców w basenie. – Oni się wygłupiali, napinali mięśnie i wtedy Holender robił im zdjęcia – mówi jeden ze starszych chłopców. Pasja Toniego do robienia zdjęć znana była w całej okolicy. Fotografował wszystko. Pokazywał albumy pełne zdjęć zwierząt, kwiatów, drzew, krajobrazów, ludzi. Wszedł na chwilę na wiejską zabawę i już pstrykał, pojechał na jarmark – to samo. Gdy wiosną wyjechał do Holandii, poprosił, by sfilmować mu kamerą zmieniający się krajobraz. Bardzo rzadko przyjmował gości. Miejscowi tylko dwa razy widzieli u Toniego obcych. Jeden to podobno jego kolega, drugi – sąsiad z Holandii. Przebywali krótko, zaledwie kilka dni. Mieszkańcy nie mogą uwierzyć w pogłoski o powiązaniach Toniego (jak podaje prasa) z gangami zachodnimi. Gdyby tak było w rzeczywistości, nie brałby w sklepie zakupów na krechę. Kasia, odkąd Holender
Tagi:
Andrzej Arczewski