Tylko nadzieja?

Tylko nadzieja?

Czy SLD podniesienie się z kolan Lewicowi publicyści życzliwie, acz niekiedy z pewnym zakłopotaniem, towarzyszą Sojuszowi Lewicy Demokratycznej „od zawsze”. A już ze szczególną troską czynią to od pamiętnego czasu wielkich nadziei związanych z bezprecedensowym zwycięstwem wyborczym Sojuszu w 2001 r., potem jeszcze większego rozczarowania, aż po grożący mu stan dryfowania ku politycznej marginalizacji. Nie będzie chyba nadużyciem, jeśli przypiszemy to m.in. temu, iż nie zawsze, a może nawet zbyt rzadko, ich głos docierał do świadomości elit partyjnych. Niedobre wspomnienia Oto początek roku dwutysięcznego. Klęska pomysłu politycznego, jakim była Akcja Wyborcza Solidarność autorstwa medialnej ikony polskiej socjologii Jadwigi Staniszkis i Mariana Krzaklewskiego, otworzyła drogę do zwycięstwa Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych w 2001 r. Napawający nadzieją, ale i zobowiązujący jednocześnie był to moment. Wielu sądziło, że oto teraz ruch umysłowy na polskiej lewicy wyda owoce daleko wykraczające poza własne podwórko. Jeśli nawet sterani polityczną i rządową robotą liderzy SLD nie znajdą w sobie siły, aby aktywniej patronować temu dziełu, to i tak ruch ów będzie się rozwijał. Odżyła nadzieja, że socjaldemokracja dla realizacji swego posłannictwa rozwijać będzie pozytywistyczny ruch umysłowy, zjednywać będzie elity, zwłaszcza najbardziej opiniotwórcze, poszerzać przyczółki racjonalizmu i postępu. Wydawało się pewne, że oto pojawiła się ogromna szansa, aby polska myśl socjaldemokratyczna wydźwignęła SLD do rangi partii nie tylko zdolnej rozwiązywać problemy codzienne, ale także dostrzegać horyzonty mierzone dziesięcioleciami. A one, połączone z ideą nowego człowieka wyposażonego w niewyobrażalne możliwości i nowego społeczeństwa funkcjonującego zgodnie z głęboko humanistycznymi wartościami socjalizmu, stanowić będą dla nowoczesnej lewicy zbiór celów, które zawładną wyobraźnią młodych pokoleń. Pojawiło się wówczas wręcz zapotrzebowanie społeczne na taki program SLD. Program, który jeśli nie byłby prawdziwym przełomem, śmiałą wizją, to przynajmniej powinien być ich zwiastunem. Co więcej sądzono nawet, że Sojusz – jako formacja społeczno-polityczna – taki program jest społeczeństwu polskiemu dłużny. Dawało to liderom SLD szansę zmierzenia się z testem na miarę wizjonerów i wykazania, że nie są tylko zręcznymi zręcznością aparatczyków graczami, ale właśnie wizjonerami i mężami stanu, jak chcieliby tego ich zwolennicy i członkowie SLD. Niestety ruch umysłowy na lewicy miast prężnieć, stawał się coraz bardziej rachityczny, a już o zajęciu jakiegokolwiek stanowiska w istotnych kwestiach programowych socjaldemokracji europejskiej należało zapomnieć. Co gorsza nie została sformułowana żadna, nawet przyczynkarska, myśl kreśląca cele mogące zawładnąć wyobraźnią młodych pokoleń. Myśl antycypująca nieuchronne nadejście epoki nowego człowieka i nowych społeczeństw, które będą zmuszone jakoś się znaleźć w nowej, także gospodarczej, rzeczywistości. Niepowtarzalne w swym historycznym wymiarze zwycięstwo wyborcze SLD zostało roztrwonione. Ani wizji, ani wizjonera nie stało. Dominowała rozterka programowa i mniej szczwani, niż należało sądzić, aparatczycy u władzy, otoczeni równym im mentalnie i ideowo dworem kolesiów grzejących zgrabiałe ręce przy podejrzanym ideowo ogniu. Nic dziwnego, że ku rozpaczy wielu, kolejne zawołania o przebudzenie polityczne i ideowe pozostawały bez echa. Na dodatek, o czym pisał niejednokrotnie również „Przegląd”, polska scena polityczna weszła wówczas w stadium kolejnej przebudowy i nikt nie miał wątpliwości co do tego, że niewiele jest ugrupowań politycznych, które sprostają wyzwaniom przyszłości, i że tempo oraz kierunek zmian w ogromnej mierze zależeć będzie od sposobu zachowywania się na niej SLD. Dziś wiemy, że ostrzeżenie to nie dotarło wówczas w pełni do świadomości jego kierowniczych gremiów. Ucieczka do przodu Jak zatrzymać miażdżący walec samounicestwienia? W jaki sposób przekonać do siebie elity intelektualne i, by przyciągnąć Polaków, nakreślić śmiałą wizję rozwoju kraju przejrzyście wbudowaną w horyzonty, ku którym nieuchronnie zmierzać będzie ludzkość? Przede wszystkim SLD w sporach o przyszłość Polski musi wyjść poza powielaną aż do znudzenia mantrę pochylania się (acz chwalebnego) nad niedolą „ludu” i grup marginalnych. W dodatku w wydaniu wielu polityków SLD stało się to swoistą nowomową zastępującą żywy i zrozumiały dla elektoratu język. Nie zapominajmy, że Kościół w tym względzie pochyla się jeszcze niżej, a PiS & Pałac Prezydencki są w tej mierze (na razie) bardziej wiarygodni niż postmillerowski SLD. Myślę, że warto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2009, 2009

Kategorie: Opinie