Tylko po cichutku

Tylko po cichutku

Polityka migracyjna w III Rzeczypospolitej jest traktowana jak kiedyś seks w Związku Radzieckim. Oficjalnie seksu tam nie było. Mimo to dzieci ciągle się rodziły. Kiedy byłem posłem opozycyjnego SLD, w 1999 r. napisałem interpelację do premiera Jerzego Buzka z AWS. Zapytałem, dlaczego polski rząd nie ma polityki migracyjnej. Premier podziękował mi bardzo za zwrócenie uwagi na „tak ważny problem” i dodał, że „trwają pilne prace nad stworzeniem takiej polityki”. W 2002 r., jako poseł koalicji rządzącej, taką samą interpelację wysłałem do premiera Leszka Millera. Otrzymałem odpowiedź taką jak od premiera Buzka. Dwa lata później tekst wcześniejszych interpelacji wysłałem do premiera Marka Belki. Odpowiedziano jak poprzednio. W 2005 r. gotową interpelację wysłałem do premiera Kazimierza Marcinkiewicza. A rok później do premiera Jarosława Kaczyńskiego. Zawsze otrzymywałem odpowiedzi podobne do pierwszej. Nie zdziwiłem się, kiedy premier Donald Tusk, pytany o to potem przez media, odpowiedział jak premier Buzek 14 lat wcześniej. Bo wszystkie rządy w III PR traktowały problem migracji do Polski jak władze ZSRR seks. Wiedziały, że jest, ale nie wspominały o tym publicznie, zakazywały nawet o tym mówić. Dlatego rządy prawicowe, aby oswoić migrację katolickim i nacjonalistycznym wyborcom, wymyśliły „patriotyczne repatriacje”. Zaproponowały Polakom z państw byłego ZSRR powrót do ojczyzny. Patriotyczny plan odzyskiwania substancji narodowej i katolickiej. Dla młodszych wymyślono Kartę Polaka, uprawniającą w Polsce do pracy, nauki, opieki zdrowotnej. Warunkiem jej otrzymania było posiadanie polskich przodków. Ponieważ w dawnej Polsce roiło się od rodzin wielonarodowych, to na dawnych Kresach łatwo było o „polskiego” dziadka lub prababcię. Powstały nawet firmy produkujące poświadczenia o istnieniu takich. Ale źródła „patriotycznej” migracji zaczęły wysychać.  Nie udało się ściągnąć Polonusów z Brazylii, co elity PiS zdążyły swoim wyborcom obiecać. Ani Polaków, którzy po 2004 r. wyemigrowali do Unii Europejskiej. To obiecywał premier Morawiecki. Za to rozkręcała się polska gospodarka, pogłębiał niż demograficzny i rosło zapotrzebowanie na cudzoziemskich pracowników oraz zagranicznych studentów. Jeszcze przed pandemią powstały liczne agencje rekrutacyjne. Unikające medialnego rozgłosu, ale skutecznie docierające do decydentów. Załatwiające migrantom pozwolenia na pracę, pozyskujące dla nich wizy. Wierzcie mi, że parlamentarzysta nie oprze się takim naciskom. Zwłaszcza gdy firmy działają w jego okręgu wyborczym. Zwłaszcza w roku przedwyborczym, kiedy musi zebrać kasę na kampanię. Popyt na cudzoziemskich pracowników częściowo zaspokoiły migrantki z Ukrainy, uciekające przed wojną. Mężczyzn do pracy w Polsce nadal brakuje. Tak bardzo, że powstały pod patronatem polskiego MSZ firmy handlujące polskimi wizami. Korumpujące zapewne polskich urzędników. Aby oszukać swoich ksenofobicznych wyborców, władza PiS udaje, że walczy z „nielegalną migracją” wpychaną do Polski przez białoruski reżim. Jednocześnie ta sama władza sprzyja sprowadzaniu setek tysięcy migrantów potrzebnych polskim przedsiębiorstwom. Ale tu pisowska propaganda obwieszcza, że ci migranci, nawet muzułmanie, są porządnymi ludźmi, bo wprost z granicy kierowani są do pracy. Bo będą mieszkać w specjalnych, ogrodzonych obozach pracy. Tam będą jeść, relaksować się we własnym gronie. Kościół katolicki zadba o posługę duchową. Cóż im więcej do szczęścia potrzeba? A po zakończeniu kontraktu z walizkami złotówek wrócą do domu. W latach 60. Niemcy też okłamywali się, że tureccy pracownicy wrócą do siebie. Ale oni poczuli się „u siebie” w Niemczech. Bo, jak Niemcy w końcu zauważyli, „zaprosiliśmy pracowników, a przyjechali ludzie”. W Polsce wiemy już, że ci przedzierający się przez zieloną granicę to ludzie nieszczęśliwi. I trzeba im pomagać. Ale taka szlachetna pomoc nie stworzy nam polityki migracyjnej. Nie możemy dostrzegać w migrantach tylko nieszczęśników albo dobrowolnych pracowników przymusowych. Warto raz jeszcze przestudiować istniejące od lat polityki migracyjne innych państw. Warto prześledzić problemy krajów, które przyjmowały migrantów. I ucząc się na ich błędach, projektować system asymilacji „Nowaków”. Niestety, zamiast polityki migracyjnej znów mamy pyskówkę medialną sprowadzającą fundamentalny problem cywilizacyjny do walki wyborczej. Ostatnim z władzy PiS, który publicznie postulował stworzenie takiej polityki, we wrześniu 2018 r., był wiceminister inwestycji i rozwoju Paweł Chorąży. Został od razu wyrzucony z pracy. Piotr Gadzinowski jest kandydatem Lewicy w wyborach do Sejmu w Warszawie i za granicą. Lista nr 3, miejsce 5.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 41/2023

Kategorie: Felietony, Piotr Gadzinowski