Tylko z nim te numery!

Tylko z nim te numery!

Fot. Zygmunt Januszewski/TVP/East News Teatr Sensacji 20.05.1965 - Stawka wieksza niz zycie, odc. Kryptonim Edyta, rez. Andrzej Konic N/Z: Stanislaw Mikulski, Emil Karewicz

Emil Karewicz (1923-2020) – Pół litra czystej co rano – odpowiedział Emil Karewicz na pytanie o przepis na długowieczność, które zadał aktorowi w 90. urodziny „Teleexpress”. – Oczywiście pół litra czystej owsianki – dodał. Cały Brunner! Jego pierwszą aktorską rolą był występ klauna, podpatrzony przez małego Emila w wileńskim cyrku, a następnie odtwarzany w domu, aby rozweselić rodziców. A w domu już wówczas działo się źle – od powszedniej nędzy matka uciekała w dewocję, a ojciec w wódkę. Rozwiedli się, gdy Emil miał zaledwie siedem lat. Został przy matce, która powoli zaczynała rozumieć, że ten ruchliwy i ciekawy świata chłopak na księdza raczej nie wyrośnie. „Jeżeli już nie księdzem, to powinieneś zostać przynajmniej zakrystianem”, powtarzała synkowi. Klaun, małpiszon, lowelas A mały urwis przeciskał się wszędzie, gdzie tylko odbywało się jakieś przedstawienie. Jak nie buszował między straganami w trakcie słynnych wileńskich Kaziuków (4 marca), to wystawał 11 listopada pod trybuną honorową, z której defiladę przyjmował i przemówienie wygłaszał Dziadek. Jego serce spocznie zresztą niebawem na wileńskiej Rossie. Pierwszy raz Emil upił się, gdy kościelny wysłał go jako ministranta do kościelnej piwniczki po wino mszalne. Wypili z kolegą więcej, niż przynieśli. Na bilety do najtańszego kina, które pokazywało przygody Toma Mixa, pierwszego kowboja Hollywood, zarabiał, łowiąc w Wilejce uklejki, drobne ryby, sprzedawane za grosze żydowskim handlarzom. Z tych seansów chłopak wyniósł bakcyla aktorstwa i już w sezonie 1941 w Teatrze Małym – w Wilnie, które przechodziło z rąk polskich na przemian w sowieckie i w litewskie – zadebiutował w roli małpy w inscenizacji bajki Kryłowa. Zgarnął owację, ponieważ potrafił podrapać się za uchem nogą. Przejęcie Wilna przez Armię Czerwoną zastało Emila w dwumetrowej ziemiance, którą wykopał w ogrodzie na przedmieściach. To było pierwsze mieszkanko dla niedawno zaślubionej pary: Ewy i Emila, którzy tak postanowili ukryć się przed wywózkami. A przeprowadzał je zarówno jeden, jak i drugi okupant. Udało się przed nimi uchronić, a nawet wstąpić do 2 Armii Wojska Polskiego. Co jednak z tego, skoro mocno konserwatywne przedwojenne środowisko teatralne dla zasady blokowało dostęp do sceny takim, którzy służyli w „sowieckich formacjach”. Z prac teatralnych pozostało Emilowi reżyserowanie sztuki świetlicowej pod tytułem „Cześć pracy!” dla gdyńskich dokerów. Tyle że Emil obstawał przy swoim i po licznych podchodach w 1950 r. zdał egzamin aktorski w Łodzi, a nawet dostał rodzinne mieszkanie przy ulicy Jaracza, rzut beretem od teatru i dwa kroki od Piotrkowskiej. Stamtąd przejął go film. W „Warszawskiej premierze”, ramocie o historii wystawiania „Halki”, zagrał z niedopuszczalną przesadą lowelasa, za to u boku samej Danuty Szaflarskiej. A w czasie przerw szkicował w garderobie całkiem udane karykatury kolegów – płacili po 200 zł od sztuki. Najważniejsze, że się pokazał, że wyszedł z cienia. Paradoksalnie – wprost do „Kanału” (1956). Andrzej Wajda przeznaczył mu tam rolę powstańca, który bałamuci dziewczynę, a ta popełnia przez niego samobójstwo. Kiedy zaś por. „Mądry” wypełza z czeluści umazany breją po czubki włosów, elegancki niemiecki oficer dłonią w rękawiczce z widocznym obrzydzeniem odbiera mu pistolet maszynowy i kieruje ku ścianie, pod którą go za chwilę rozstrzelają. Scena była tak sugestywna, że Niemcy wycięli ją przed wprowadzeniem filmu na swoje ekrany. W każdym razie Karewicz to był już ktoś. Kiedy zatem kompletowano ekipę do ekranizacji „Bazy ludzi umarłych” (1958) według scenariusza Marka Hłaski i zbierano najgorętsze młode nazwiska, ściągnięto na plan – obok Tadeusza Łomnickiego czy Leona Niemczyka – także Emila Karewicza. W dodatku na osobiste życzenie Hłaski. I kiedy ten w końcu wycofał nazwisko z czołówki, bo jego polskiemu filmowi noir dopisano końcówkę jak z produkcyjniaka, postanowił na koniec urżnąć się z aktorami, którzy mimo wszystko starali się, jak mogli. „Po pierwszych toastach byłem według Hłaski najlepszym aktorem z całego filmu – wspominał pan Emil. Po drugim – najlepszym w Polsce. A po kolejnych – trzecim najlepszym na świecie”. Krytyka pisała w podobnym tonie, że „zachowując opanowanie, niemal wzgardliwą obojętność, drewnianą twarz, w której żywe i czujne są jedynie jego oczy, potrafi się wysunąć na czoło całego zespołu”. Monument i gestapowiec Ta wzgardliwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2020, 2020

Kategorie: Sylwetki