Uboże

Przyszły historyk, za 100 albo więcej lat, będzie pisać o dniu 1 maja 2004 r. jako o wielkim dniu w historii Polski, w którym to rozchybotane państwo, wpadające raz po raz w zależność a to od wschodnich, a to od zachodnich sąsiadów znalazło sobie wreszcie stabilne miejsce w systemie państw europejskich. Tak przecież pisze się dzisiaj o chrzcie Polski, uważanym za moment naszego wejścia do cywilizacji zachodniej, a nawet za upoważnienie, aby obecnie chrystianizować i ewangelizować resztę Europejczyków, narzucając im odpowiednie zapisy w konstytucji. Warto jednak pamiętać, że w blasku takich triumfalnych zapisów ginie zazwyczaj to, co się działo naprawdę i o czym później wspomina się tylko półgębkiem. Prof. Manteuffel, wielki historyk, pisze więc na przykład, że „Chrzest Mieszka i jego otoczenia nie oznaczał chrystianizacji ogółu mieszkańców kraju. Akcja misyjna wymagała długiego czasu. A chociaż uznano ją za formalnie zakończoną z chwilą ustanowienia normalnej hierarchii kościelnej w roku 1000, w rzeczywistości trwała parę setek lat. W tym czasie współistnieli obok siebie zwolennicy nowej religii i wyznawcy dawnej”. I trudno się temu dziwić, skoro nowa, rygorystyczna doktryna religijna wkraczała na miejsce pełnych uroku wierzeń pogańskich, ze Swarożycem, bogiem słońca, Trzygławem, bogiem wojny i urodzaju, duchami leśnymi, rzecznymi, domowymi i trzodnymi, a także z bóstwami Doli i Niedoli, z których to drugie zwłaszcza zażywało szczególnej czci, nosząc wzruszające imię Uboże. Ciężko było z tym się rozstać i chociaż, jak mówi prof. Samsonowicz, „niektóre obyczaje chrześcijańskie, na przykład system liczenia dni tygodnia przystosowany do potrzeb Słowian już w XI wieku używany był powszechnie do określania dni targowych”, to jednak miło było złożyć ofiarę swojskiemu Ubożęciu. Nasz proces wchodzenia do Unii i zrastania się z Europą trwać będzie może nie „parę setek lat”, ale ładnych parę dziesięcioleci na pewno. Poseł Ligi Polskich Rodzin, p. Krutul, argumentuje na przykład, że Unia wprowadzi u nas nie tylko kwoty mleczne, ale i swoje standardy sanitarne. „Przecież to się robi obłęd!”, lamentuje poseł na myśl o czystych oborach, badanych jajkach i kontrolowanym uboju bydła. Bardziej jednak boli posła, że w Parlamencie Europejskim nie można będzie tworzyć klubów narodowych. „Nie wyobrażam sobie pracy w ponadnarodowym kołchozie”, mówi. I tym samym potwierdza, że nie wyobraża sobie siebie jako Europejczyka. Z pewnością te same opory mieli poddani i dworzanie Mieszka I czy Chrobrego, nie wyobrażając sobie swego uczestnictwa w jakiejś dziwacznej wspólnocie chrześcijan, której szef siedzi gdzieś w Rzymie, a jego delegaci przyjeżdżają z Czech lub Niemiec i mówią po łacinie. A przecież na tym właśnie, że w Parlamencie Europejskim zamiast delegacji narodowych jest „ponadnarodowy kołchoz”, polega zasadnicza różnica pomiędzy Unią a ONZ czy Ligą Narodów. Chodzi tu bowiem nie o negocjacje ani przepychanki pomiędzy poszczególnymi państwami, lecz o kreowanie wspólnej Europą, ku korzyści Niemców i Łotyszy, Greków i Polaków. Nasza zaś szansa polega na tym, że Polska od 1 maja stanie się częścią wspólnego gospodarstwa europejskiego, a nawet najgorszy gospodarz co jakiś czas przynajmniej musi się zatroszczyć o to, aby nie przeciekał dach w szopie czy nie stała woda w piwnicy, bo to są jego, europejska szopa i piwnica. I tu właśnie mamy drugą serię obaw i pretensji. Dlaczego bowiem mamy być szopą lub piwnicą, a nie od razu salonem lub salą tańca? Tego nie mogą pojąć nie tylko LPR czy Samoobrona, lecz nawet nasz rząd, który niedawno w Brukseli dał popis karmazynowej fantazji, pusząc się i stając na palcach, aby wydać się wyższym, niż jesteśmy naprawdę. Tymczasem Europa jest realistyczna, kraje i regiony ocenia miarą ich dorobku materialnego i kulturalnego, zarówno przed wejściem do Unii, jak i po nim. Przykładem tego może być Grecja, która od dawna już unijna traktowana jest jako kraj podrzędny, ponieważ nie potrafiła sobie poradzić ze swoją gospodarką i swoim ładem społecznym. Podobnie nie nazbyt ważna jest w Unii nieźle prosperująca Austria, ponieważ raz po raz wychodzi z niej jakiś potwór, jak nie Waldheim, biorący udział w deportacji Żydów, to Haider, nieobcy tej myśli w przyszłości. Polska na razie jest krajem chaosu i będziemy w Unii tak wysoko, jak sobie to wypracujemy w Warszawie. Sądziliśmy do niedawna, że znajdziemy się gdzieś obok Hiszpanii, teraz bliżej nam chyba

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2004, 2004

Kategorie: Felietony