Uciec z getta

Z gadziej perspektywy Dlaczego na imprezy organizowane przez środowiska polonijne, imprezy organizowane za granicą nie przychodzi młodzież? Niezależnie od tego, czy jest to Austria, Białoruś, Belgia bądź Ukraina. Nawet na Wschodzie, kiedy dobrzy wujkowie z polskich organizacji zajmujących się Polakami za granicą przyjadą z cukierkami. Takie pytanie padło niedawno podczas forum dyskusyjnego zorganizowanego przez Klub Inteligencji Polskiej w Wiedniu. Nie tylko takie. Podstawowym i stale powracającym jest: „Czemu Polacy żyjący za granicą, a tym samym i Polska, postrzegani są jako kraj nienowoczesny, bałaganiarski, chociaż pełen ludzi z fantazją?”. Na przykład w Austrii wyrafinowane, wręcz filmowe skoki na banki, co potwierdzają w prasie wysocy rangą austriaccy policjanci, robią nasi, rodzimych bandytów nie stać na taki wysiłek intelektualny. I tu pewnie jest pies pogrzebany. Po co przychodzić na spotkania ludzi zajmujących się przede wszystkim przeszłością, chwalebną rzecz jasna, ale coraz bardziej odległą od życia jeszcze żywego. Tym bardziej że często reprezentantami Polaków za granicą są organizacje kanapowe. Kilku-, kilkunastoosobowe. Mechanizm takiego pozornego życia jest prosty. Grupa przyjaciół zakłada stowarzyszenie. Dociera do konsulatu, ambasady, przedstawicieli Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Im bardziej są katoliccy, tradycyjni, gromko patriotyczni i niekrytyczni, tym szybciej trafiają na ambasadzkie salony. Dostają wtedy zaproszenia na imprezy, co już jest nobilitacją. Od tego niedaleko do dotacji ze Wspólnoty Polskiej. Potem trzeba tylko umieć uprawiać radosną, twórczą sprawozdawczość. Mnożyć członków i zorganizowane imprezy niczym Lejzorek Rojtszwaniec króliki i pisać po nowe dotacje. Ponieważ zwykle organizacji polonijnych jest mnogo, to trudno skontrolować, która działa naprawdę, a która tylko pod ambasadę, pod Wspólnotę Polską. A poza tym, po co kontrolować, skoro jest już dobrze. Opuchłe od działalności sprawozdania to dowód na działalność placówki MSZ i Wspólnoty Polskiej. I tak powstaje obieg zamknięty. Państwo polskie, poprzez swoje placówki i Wspólnotę Polską, dotuje. Dotacje przynoszą wspaniałe sprawozdania. Sprawozdania rodzą nowe dotacje. Problem w tym, że Polacy za granicą – tak rozdrobnieni i kroplóweczkami patriotycznych dotacji przy życiu utrzymywani – są zwykle plasowani na dole grup narodowościowych. Nie mają wpływów w mediach, w środowiskach finansowych, intelektualnych. Nawet kościelnych, bo są zbyt tradycyjni. Oczywiście, bywają Polacy w zagranicznych krajach znani powszechnie, ludzie sukcesu. Tyle że oni zwykle unikają polonijnego skansenu, polskiego zaścianka. Wstydzą się go nierzadko. Nie chcą mieć do czynienia z ludźmi, którzy często brak sukcesu w tamtejszych instytucjach kompensują działalnością patriotyczno-obronną. Obroną przed nowoczesnością. Wiele organizacji polonijnych ma znaczne zasługi w zachowaniu polskości i integracji środowiska. Zwłaszcza kiedy PRL należał do wrogiego im bloku. Dzisiaj nie ma trudności, poza finansowymi, w komunikowaniu się z krajem. W dotarciu do kultury i języka polskiego. Problem w tym, że ciężar działalności państwa polskiego skierowany jest na instytucje o wczorajszym, sentymentalnym charakterze. Często utrzymujących polskie getta, programowo odcinające się od współpracy z instytucjami kraju zamieszkiwania, a zwłaszcza z innymi mniejszościami narodowymi. Kraj marzący o mianie „tygrysa Wschodu” za własne pieniądze funduje sobie antypromocję.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Blog