Uczcijmy pamięć ofiar

Uczcijmy pamięć ofiar

Żołnierze 3. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej w Turgielach. Romuald Rajs „Bury” na zdjęciu trzeci od prawej Narodowe Archiwum Cyfrowe

Prawica wmawia ludziom, że po wojnie trzeba było iść do lasu, zamiast odbudowywać Polskę Stefan Korboński, wybitny polityk ruchu ludowego, opisując w książce „W imieniu Kremla”, jak Polska powojenna była przejmowana przez PPR i Moskwę, wiele razy wspomina żołnierzy podziemia, dziś nazywanych „wyklętymi”. A w zasadzie starania, żeby tych ludzi wyciągnąć z lasu – ogłaszając amnestię, dać im szansę na ułożenie sobie normalnego życia. Korboński doskonale wiedział, że podziemie nie ma żadnych szans. Że III wojny światowej nie będzie i że te – nieliczne przecież – oddziały, operujące przeważnie gdzieś na peryferiach, skazane są na klęskę. Na powolną degrengoladę. Widział więc w nich raczej nieszczęśników, ludzi pogubionych, dostrzegał dramat ich sytuacji. Korboński, który także ewakuował się z Polski niedługo po wyjeździe Mikołajczyka, patrzył na Polskę lat 1945-1947 bardzo trzeźwo. Miał świadomość, że walka toczy się o to, jaki zakres swobód zostanie wywalczony, i wiedział, że ci w lasach wpływu na to nie mają. To nie oni są głównym przeciwnikiem PPR, lecz PSL. I wszystko się rozstrzyga na wyższych piętrach. • Dzisiejsze akcje polskiej prawicy sławiące żołnierzy podziemia z tamtych czasów nijak więc się mają do tamtej rzeczywistości. Instytut Pamięci Narodowej staje na głowie, by wzmacniać ich znaczenie, co roku zwiększa ich liczbę, jakby nie pojmując, że nie zachowuje historii w naszej pamięci, tylko ją fałszuje. Takim fałszem był niepodpisany „komunikat” IPN o tym, że Romuald Rajs „Bury”, którego oddział w 1946 r. pacyfikował białoruskie wsie, jest niewinny. Te pacyfikacje to czarna karta polskich „wyklętych”. A usprawiedliwiający je „komunikat” IPN jest haniebny. Bo oto ludzie „Burego” zamordowali 79 cywilów, kobiety, dzieci. Tymczasem jego obrońcy utrzymują, że on żadnych rozkazów zabijania nie wydawał. Poza tym spalił „tylko” pięć wsi, a mógł więcej – po co się go czepiać? Przypomnę zatem, że pion śledczy IPN prowadził już śledztwo w sprawie morderstw oddziału „Burego”, umorzył je w roku 2005 z powodu śmierci podejrzanych, ale postanowienie o umorzeniu śledztwa jest prawomocne i na pewno nie może go uchylić jakiś anonimowy „komunikat”. W tym postanowieniu czytamy: „Należy stanowczo stwierdzić, iż zabójstwa furmanów i pacyfikacji wsi w styczniu i lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż noszą znamiona ludobójstwa. W żadnym też wypadku nie można tego, co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o niepodległy byt Państwa Polskiego”. A jeśli ktoś nie ufa tym określeniom, to proponuję fragment sprawozdania ze śledztwa IPN: 29 stycznia 1946 r. oddział „Burego”, wykorzystujący jako transport zaprzęgi konne zajęte dzień wcześniej w Łozicach, przybył do wsi Zaleszany. Według ustaleń IPN „około godziny 14.00-15.00 mieszkańcy wsi zostali powiadomieni przez wyznaczonych członków oddziału o konieczności przybycia »na zebranie« do domu Dymitra Sacharczuka. Po zgromadzeniu w tym domu mieszkańców wywołano na zewnątrz Piotra Demianiuka – 16-letniego syna sołtysa Łukasza Demianiuka oraz mieszkańca sąsiedniej wsi Suchowolce – Aleksandra Zielinko. Na podwórku obaj zostali zastrzeleni. Do domu, gdzie zgromadzono mieszkańców, wszedł »oficer – dowódca«, którym najpewniej był R. Rajs »Bury«. Po oddaniu strzału z pistoletu do góry, co uciszyło zebranych, oznajmił im, że przestaną istnieć, a wieś zostanie spalona. (…) Po opuszczeniu pomieszczenia przez dowódcę drzwi zostały zamknięte. Następnie podpalono słomianą strzechę. Płonący budynek obstawiła część uzbrojonych członków oddziału. (…) W tym czasie inni członkowie oddziału przystąpili do podpalania pozostałych zabudowań we wsi. Nie wszyscy mieszkańcy udali się na zebranie. Do osób, które pozostały i dopiero wskutek rozprzestrzenienia się ognia usiłowały uciekać z domów, strzelano. Spaleniu uległa córka Bazyla i Tatiany Leończuków – nieochrzczone, 7-dniowe dziecko, gdyż matka zostawiła je w domu, będąc przekonana, iż niezwłocznie wróci z zebrania. (…) Podczas ucieczki ze swojego płonącego domu został zastrzelony Grzegorz Leończuk wraz z dwójką małych dzieci: Konstantym w wieku 3 lat i 6-miesięcznym Sergiuszem. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego wciąż znajdują się ludzie, którzy ten bandytyzm chcą usprawiedliwiać, relatywizować, opowiadać, że to była walka o niepodległość itd. Że „Bury” walczył z komunistami, a nie z Białorusinami (bo, jak wiadomo, „komunistę”, choćby miał siedem dni, można zabić bezkarnie), że rozkazu spalenia wsi nie wydawał, że była to samowolka jego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka