Uczelnie bronią wolności

Uczelnie bronią wolności

Czy minister edukacji będzie mógł odwołać rektora? Historia prac nad nową, liczącą 250 artykułów ustawą o szkolnictwie wyższym to opowieść o walce o utrzymanie niezależności uczelni i walce o pieniądze studentów, którzy płacą w formie czesnego co najmniej 8 mld zł rocznie. Jest to też historia gwałtownych starć między uczelniami prywatnymi a państwowymi. Te pierwsze chcą, by w ustawie znalazło się jak najwięcej zapisów zrównujących je z państwowymi. Zderzają się z oporem szacownych uniwersytetów. A jednak zapowiada się, że będzie to opowieść z happy endem i ustawa wreszcie, najprawdopodobniej do końca roku akademickiego, zostanie uchwalona. – Na najbliższym posiedzeniu sejmowej Komisji Edukacji, 22 marca, dobrniemy do ostatniego artykułu. Będzie można przystąpić do drugiego czytania – mówi zadowolony prof. Jerzy Woźnicki, przewodniczący Fundacji Rektorów Polskich, szef prezydenckiego zespołu ekspertów, który przygotował projekt ustawy. Jednak jeszcze kilka dni temu prace nad ustawą zostały niespodziewanie zerwane. Rektorzy biorący w nich udział wyszli z posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji lub przysłali listy pełne oburzenia. Swoje pisma wystosowały największe autorytety, m.in. prof. Piotr Węgleński, rektor UW i prof. Franciszek Ziejka, rektor UJ. Prof. Woźnicki, lokomotywa ustawy, poinformował prezydenta, że wycofuje się ze współpracy z Sejmem. Jak zdjąć rektora O co poszło? Otóż sejmowa Komisja Edukacji zmieniła art. 35 mówiący o możliwości odwołania rektora. W nowej wersji wprowadzonej przez posłów minister edukacji mógł zdjąć rektora ze stanowiska „w przypadku rażącego naruszenia prawa”, co przez przedstawicieli wyższych uczelni zostało uznane za zapis zbyt ogólnikowy. Pretekstem miała być sprawa Antoniego J., rektora Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu, podejrzanego o wyłudzenie 230 tys. z kasy szkoły. – Skontrolowaliśmy szkołę, sprawdzał ją NIK. Wyniki były negatywne, ale rektora nie jesteśmy w stanie odwołać, bo Senat uczelni ma o nim inne zdanie niż my – mówi wiceminister edukacji Tadeusz Szulc. I nie jest to jedyny przykład. Są też inni „naukowcy”, którzy mają kilka spraw w prokuraturze i nadal kierują szkołą. – Nie może być tak, że osoba z wyrokiem jest we władzach uczelni – mówi prof. Adam Koseski, rektor Wyższej Szkoły Humanistycznej w Pułtusku. Jednak tak jak inni rektorzy uważa, że zło można zdusić w zarodku. Być może MENiS nie powinno wydawać tylu zezwoleń na otwieranie prywatnych uczelni. Są i inne głosy, wyrażające zrozumienie, że resort edukacji chce wzmocnić swoją władzę: – Minister daje uczelniom pieniądze, trudno się dziwić, że chce mieć jakieś sankcje – tłumaczy prof. Józef Szabłowski, rektor Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Białymstoku, jednak i on podobnie jak pozostali rektorzy odczytuje zapis jako zamach na autonomię uczelni, powrót do najgorszych lat, gdy rektorów zdejmowano z przyczyn politycznych. Taki los spotkał np. prof. Henryka Samsonowicza. – Ten zapis wprowadzony przez posłów kojarzy mi się z podobnymi regulacjami zawartymi w ustawie obowiązującej w latach 80. – mówi prof. Ziejka, rektor UJ. – To wtedy odwoływano rektorów o niekwestionowanym autorytecie. Władze wyższych uczelni są w stanie zaakceptować następujący zapis: „Rektor zostaje zawieszony z mocy prawa, gdy toczy się przeciwko niemu postępowanie karne z oskarżenia publicznego za przestępstwa umyślne”. – To wystarczająco mocny zapis – komentuje prof. Woźnicki. Drugą sprawą, która wywołała bunt profesorów, była próba odebrania uprawnień Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, zrzeszającej rektorów 120 uczelni. To szacowne grono opiniuje nowe przepisy i jest sumieniem uczelni. W kuluarach Sejmu potwierdzano, że postawiono weto, bo rektorzy chcieli zbyt dużej władzy m.in. w sprawach płacowych. Jeden z posłów stwierdził nawet, że KRASP chce być „superministerstwem”. Dziś wiadomo, że było to nieporozumienie, ale w międzyczasie rektorzy wyszli i do komisji wrócili dopiero po mediacjach marszałka Cimoszewicza. Wtedy prace potoczyły się już wartko. Osiągnięto kompromis Wśród pracowników uczelni obserwujących prace nad ustawą niewiele jest jastrzębi w stylu prof. Zbigniewa Maciąga, konstytucjonalisty i prawnika, rektora Krakowskiej Szkoły Wyższej, który projekt określa jako „kosmiczną bzdurę”, a do komisji zgłosił szczegółową listę zastrzeżeń. Inni rektorzy dość praktycznie zakładają, że nowy akt prawny jest konieczny, bo obowiązująca ustawa z 1990 r. nie przystaje do rzeczywistości. Nie przewidziano w niej tak gwałtownego rozwoju szkolnictwa prywatnego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2005, 2005

Kategorie: Kraj