Ukazała się moja książka, najgrubsza z dotychczasowych, zatytułowana „Mimo wszystko” – 800 stron. Mam żal do takich książek, patrzę na nie jak na ładne kobiety, które się zaniedbały i roztyły. Tu patrzę tak jakby na siebie. To zbiór felietonów drukowanych w tygodniku „Newsweek” w latach 2007-2012. Zdałem się na redaktorkę i do nich nie zajrzałem, gdy książka była szykowana do druku. Czułem coś w rodzaju niechęci do tych tekstów, lęk, że przez ten czas się zepsuły. Teraz z obawą zaglądam do środka. I niespodziewanie wciąga mnie lektura. Dziwię się, jakby to ktoś we mnie za mnie to pisał, czasami ode mnie zdolniejszy. Od wielu lat, od początku lat 80., tworzyłem właściwie ten sam tekst, trochę dziennik, trochę felieton. Szedłem uparcie, notując świat od stanu wojennego i podziemnego „Wezwania”, potem była paryska „Kultura”, szedłem przez „Rzeczpospolitą”, „Newsweek”, „Wprost” do „Przeglądu”, gdzie teraz z wami jestem. Pisałem miesiąc w miesiąc, tydzień w tydzień, nie opuściłem nigdy felietonu. Nawet gdy tonąłem, a głowę miałem już pod powierzchnią, wystawiałem rękę, by kliknąć wyślij. W „Mimo wszystko” opisuję zdarzenia sprzed mniej więcej 10 lat. A tylu rzeczy już nie pamiętam; gdy czytam, czasami coś mi się przypomina, czasami nie – często nie. Nasza przeszłość zdaje się rozerwana na strzępy przez wielki wybuch. Odłamki porozrzucane po naszej pamięci bez ładu i składu, są maleńkie kawałki, czasami większe fragmenty, ale często bywa już tylko pył. Czytam dwa ostatnie tomy dzienników Sándora Máraia. Wybitny węgierski prozaik. W sumie Czytelnik wydał pięć tomów. Najciekawszy pierwszy, gdzie opisuje Węgry pod hitlerowską okupacją, oni mieli przy okazji też swój faszyźmik. Márai po wojnie emigruje, mieszka przez wiele lat w Stanach, których nie znosi, zaskoczony, jak są wypatroszone duchowo. Po 15 latach przenosi się do Włoch, by na starość wrócić do Stanów. Jest rok 1989, pisarz ma 89 lat. Kupuje pistolet i 21 lutego strzela sobie w głowę. Też bym tak chciał. Márai w pierwszym bodaj tomie obiecywał, że na starość tak zrobi. Obym potrafił być równie konsekwentny. Tylko skąd ja wezmę pistolet? W Stanach idzie się do sklepu. Mój przyjaciel malarz, który nie znosi urzędu, jednak idzie, by móc głosować poza Warszawą. Sąsiedzi dzwonią, że będzie u nich znajoma, zbiera podpisy dla Trzaskowskiego, a my dzwonimy do innych sąsiadów. Wszędzie wokół wielka krzątanina w tej sprawie. Bardzo dobre hasło Trzaskowskiego: „Mamy dość”. Jest poczucie, że dłużej tego nie wytrzymamy. Nie możemy więc przegrać. W powszechnym odczuciu Duda to kukiełka, premier Morawiecki kłamczuszek o długim nosie, Kaczyński psychopata, Ziobro rzezimieszek, Macierewicz czubek, a Kurski goebbelsik – przesada, ale w moim środowisku trudno znaleźć kogoś, kto czuje inaczej. Emocje nie mogą już być większe. Oglądałem Sejm, gdy było mordobicie w sprawie Łukasza Szumowskiego. Zarzuty wobec niego są niestety poważne. Jak mi przykro. I przykro, że z wybitnego lekarza zmieniono go w aparatczyka partyjnego. To w czasie tej awantury prezes ze zmienioną twarzą, przypominającą zdekomponowane przez czas jabłko, krzyczał do opozycji: „Takiej hołoty chamskiej to jeszcze nikt nie widział”. Bardzo lubię, jak prezes jest sobą, opada maska poczciwego dziadka, który lubi siedzieć w Sejmie ze splecionymi łapkami. Zamieszki w Stanach, można było tego się spodziewać. Potrzebny był tylko pretekst. Splot kilku problemów społecznych. I ten dureń Trump, który marzy o dyktaturze i dolewa oliwy do ognia. On, Kaczyński, Orbán i Erdoğan nie potrafią rządzić inaczej jak przez konflikt i zohydzanie przeciwników. Media reżimowe próbują zagryźć Rafała Trzaskowskiego. W połowie wydania „Wiadomości” Danuta Holecka zapowiedziała, że widzowie zobaczą materiał: „Kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta zafascynowany nauką żydowskiego filozofa”. Po paru minutach na ekranie ukazał się pasek: „Trzaskowski przeciwko katolikom”. Trzaskowski gdzieś nieostrożnie się zwierzył, że interesuje go filozofia Spinozy. A ten filozof, podobnie jak Chrystus i jego matka, miał złe pochodzenie. To, co głosił, to herezja dla chrześcijan, ale też dla wyznawców judaizmu. To ostatnie powinno uspokajać, ale nic z tego. Żydzi czyhają na duszę polskiego narodu. Jakby chrześcijaństwo ze swojej istoty nie było żydowskie. O czym my tu w ogóle mówimy, już sugerowano, że Trzaskowski seksualizuje polskie dzieci, teraz straszy się, że zabierze im polskość.