Dietetyczna rewolucja w angielskich szkołach okazała się niewypałem Brukselka zamiast ryby z frytkami – takie są założenia reformy dietetycznej, którą we wrześniu rozpoczęły władze oświatowe Anglii. Niestety, wielu uczniów odmówiło konsumpcji owoców i sałatek. Także niektóre matki wznieciły bunt przeciwko „żywnościowemu faszyzmowi rządu”. Urzędnicy uznali, że nadszedł czas działania, bo sytuacja jest dramatyczna. Młodzi Brytyjczycy to europejscy mistrzowie świata w otyłości. Jedna trzecia chłopców w wieku od 11 do 15 lat ma nadwagę, wśród dziewcząt aż 45% to grubaski. Armia daremnie szuka rekrutów – dwie trzecie 16-latków ma za dużą masę ciała jak na wymogi sił zbrojnych. Władze podniosły więc larum, na czele dietetycznej krucjaty stanął zaś Jamie Oliver, mistrz patelni prowadzący telewizyjny program kulinarny. Oliver zebrał 270 tys. podpisów pod petycją do premiera Tony’ego Blaira, wzywającą włodarzy Zjednoczonego Królestwa, aby przyznali znaczne środki finansowe na zdrową żywność dla szkolnej dziatwy. Rząd nie dał się prosić zatroskanym obywatelom i przeznaczył na ten szlachetny cel ponad 220 mln funtów. Dietetyczna rewolucja w szkolnych stołówkach Anglii rozpoczęła się we wrześniu. Zgodnie z zaleceniami władz frytki podaje się obecnie najwyżej raz w tygodniu, dania z ryb oleistych – raz na trzy tygodnie. Za to uczniowie dwa razy dziennie dostają owoce i warzywa. Podczas lunchu nie ma soli, a majonez i ketchup dostępne są tylko w małych saszetkach. Chleb jest codziennie, podobnie jak bezpłatna woda pitna. Wyjęto spod prawa chrupki, popcorn i tym podobne przysmaki młodzieży. Jedyne legalne przekąski w porze lunchu to orzechy i pestki, bez dodatku soli i cukru. Władze oświatowe Szkocji i Walii przyjęły zbliżone reguły. Od 2008 r. w szkołach zostaną wprowadzone nieobowiązkowe lekcje „zdrowego” gotowania. Niestety, zainicjowana tak znacznym nakładem kosztów reforma napotkała trudności. W programach telewizyjnych kuchmistrza Olivera małe urwisy chrupały z apetytem sałatę, szpinak i inne tego typu frykasy, ale w prawdziwym życiu dzieci zareagowały inaczej. Wielu uczniów odwróciło się z pogardą od brukselki. W szkołach Anglii liczba dzieci jedzących szkolne obiady spadła o 17%, niekiedy stołówki bojkotuje nawet co trzeci uczeń. W Szkocji sytuacja jest podobna. Niektórzy członkowie rady miejskiej w Glasgow doszli do wniosku, że na skutek „politycznej decyzji w sprawie rzekomo zdrowej żywności” firmy cateringowe zaopatrujące szkolne kantyny ogłoszą bankructwo. Bastionem oporu stało się miasto Rotherham w Yorkshire. Kierownik tamtejszej Rawmarsh School, John Lambert, nie tylko przeprowadził „brukselkową rewolucję”, lecz także zabronił swym podopiecznym wychodzenia poza bramę na długiej przerwie. W ten sposób dzieci straciły możliwość zaopatrywania się w chrupki, słodzone napoje gazowane czy słone orzeszki w pobliskich sklepach. „Mamy szkołę o profilu sportowym, musimy dbać o wychowanków. Zresztą jak ma się dobrze uczyć młody człowiek, który na śniadanie nie zje prawie nic, a na obiad tylko parę frytek?”, tłumaczy swą decyzję dyrektor. Ale kilka rozsierdzonych matek uznało, że władze szkoły posunęły się za daleko. Julie Critchlow, Marie Hamshaw i Sam Walker zaczęły kupować hamburgery, fish and chips, napoje gazowane czy słone przekąski i podawały je swym pociechom przez szkolny płot. Wyglądało to niesamowicie, szkoła graniczy bowiem z cmentarzem i zbuntowane mamusie uwijały się z prowiantem wśród nagrobków. A wiktuałów było coraz więcej, gdyż zachwycone dzieci przyprowadziły przyjaciół. Ogółem 60 uczniów chętnie płaciło matkom za niezdrowe przysmaki. Julie, Marie i Sam pchały na cmentarz wypełnione po brzegi kosze z supermarketu. „Szkoła zmusza nas do płacenia za te potwornie drogie, beztłuszczowe śmieci”, irytowała się pani Critchlow. Wybuchła prawdziwa wojna. Prasa nad Tamizą uznała buntowniczki za „pasztetowe mamusie” i najgorsze matki Wielkiej Brytanii. Neil Beaumont, właściciel sklepu, w którym zaopatrują się rebeliantki, zaczął otrzymywać telefony z pogróżkami. Jedna z gniewnych matek zwymyślała nauczycielkę: „Zabieracie naszą krwawicę. Niedługo będziecie nam mówić, w jakiej pozycji mamy spać!”. Wtedy dyrektor wezwał policję, która nieco uspokoiła nastroje, ale konflikt trwa. Matki tłumaczą, że nie mają nic przeciwko zdrowej żywności, lecz rząd za bardzo wtrąca się w prywatne życie obywateli. Władze nie przejmują się jednak
Tagi:
Jan Piaseczny