Ujmujący zapach banału

Ujmujący zapach banału

Minister Sikorski o polityce zagranicznej Są takie chwile, kiedy banał ma zapach świeżości. Tak było w środę, 7 maja, gdy min. Radosław Sikorski prezentował w Sejmie założenia polskiej polityki zagranicznej. Świeżości w wystąpieniu Sikorskiego było aż nadto. Po pierwsze, on sam prezentował się świetnie na tle swojej poprzedniczki, Anny Fotygi. Po drugie, zaskoczył językiem. Pamiętajmy, Radosław Sikorski to niedawny PiS-owski minister, gdy Anna Fotyga kierowała MSZ, on szefował Ministerstwu Obrony. Więc gdy w środę mówił, wyraźnie pijąc do okresu PiS, że „toporne wystąpienia naszych przedstawicieli wprawiały unijnych partnerów w osłupienie, a polskim interesem narodowym wywijano niczym maczugą” i że „w Unii przesadna retoryka jest często kontrproduktywna”, kiedy mówił, że „do niektórych nie dotarło jeszcze, że Niemcy są dzisiaj naszym sojusznikiem”, można było się zastanowić, który Sikorski jest prawdziwy. Czy ten, który w czasach PiS mówił o Rapallo, o otaczaniu Polski przez Rosję i Niemcy? Czy też ten ze środy, przepełniony polityczną, unijno-europejską poprawnością? Bo, oddajmy Sikorskiemu sprawiedliwość – po latach PiS, kiedy usłyszeliśmy tyle głupich słów na temat polityki zagranicznej, kiedy straszono Polaków Rosją, Niemcami, UE, operując językiem zagrożenia – język jego wystąpienia zabrzmiał świeżo i atrakcyjnie. Choć, dodajmy, gdy wczytamy się w słowa Sikorskiego, możemy przeżyć rozczarowanie. „Unia Europejska to nie groźni oni, Europa i Unia to my”, „Będziemy współpracować z Rosją taką, jaka ona jest”, te i podobne hasła mogą brzmieć, po dwóch latach PiS-polityki, odkrywczo, ale przecież odkrywcze nie są, tylko opisują stan rzeczy. W prezentacji Sikorskiego zabłysł jeszcze trzeci element świeżości. Otóż zaskoczył on formą wystąpienia. Do tej pory, przez lata całe, prezentacja założeń polskiej polityki zagranicznej wyglądała podobnie – ministrowie czytali napisany w MSZ tekst, złożony z nadesłanych przez departamenty tez, co przypominało najczęściej monotonną wyliczankę, typu: z Francją to, z Hiszpanią tamto, a z Włochami podobnie. Sikorski odszedł od tej formuły. I zaprezentował spojrzenie niejako z zewnątrz, z zarysowanymi priorytetami. Te priorytety to: 1. Polska silna w Europie, patron i promotor jej polityki wschodniej. 2. Polska jako mocne ogniwo NATO. 3. Polska jako atrakcyjna marka. 4. Polska jako kraj wspierający Polonię. 5. Polska dyplomacja jako skuteczna służba. Tak to zostało zarysowane, sęk w tym, że są to ogólniki, które dopiero trzeba napełnić treścią. Weźmy dla przykładu priorytet numer jeden – o tym, że Polska powinna mieć silną pozycję w UE, mówią wszyscy, rzecz polega więc na tym, jak to zrobić. A to minister pominął. Podobnie jest z polskimi ambicjami dotyczącymi unijnej polityki wschodniej. W tej dziedzinie, szkoda wielka, że tego Sikorski nie powiedział, jest po prostu słabo, Polska nie tylko nie jest promotorem unijnej polityki wschodniej, ale jest wręcz jej klientem, czego doświadczał Jarosław Kaczyński, jeszcze jako premier, gdy zabiegał w Unii o pomoc w zniesieniu rosyjskiego embarga. A obserwując spór między Polską a Niemcami i Włochami dotyczący polityki gazowej, można pokusić się o tezę, że Polska jest traktowana w Unii nie jako promotor, lecz jako balast polityki wschodniej. Czy to się da odmienić? Owszem, a dowodem, że jest to możliwe, niech będzie Aleksander Kwaśniewski i jego rola, którą odegrał podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Inny z priorytetów to wzmacnianie miejsca Polski w NATO. Sikorski stwierdził przy tej okazji, że Polska oczekuje pomocy USA w modernizacji naszej armii. Ładnie to zabrzmiało, choć również jest to ogólnik – bo można mieć silną armię i za sprawą polityki zagranicznej funkcjonować na marginesie NATO. Poza tym Sikorski nie odpowiedział na kluczowe pytanie – co ma być ceną za modernizację armii? Czy zgoda na tarczę antyrakietową? Ładnie też zabrzmiał postulat dotyczący profesjonalizacji polskiej służby zagranicznej. Ale minister nie powiedział, jak zamierza to realizować. Przy okazji zresztą zachował się dziwnie, mówiąc, że jego poprzednicy nic nie zrobili, by w MSZ pracowali ludzie znający trudne języki, takie jak chiński czy arabski. Otóż pomyłka, panie ministrze – pańscy poprzednicy (choć nie wszyscy) zrobili bardzo wiele, by MSZ zostało z tych ludzi ogołocone. Bo do tego prowadziło polowanie na pracujących w MSZ absolwentów moskiewskiej szkoły MGIMO, chyba najlepiej w świecie uczącej trudnych dla Europejczyka języków obcych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2008, 2008

Kategorie: Kraj