Ukraina między Rosją a… światem

Ukraina między Rosją a… światem

W Moskwie wierzą, że pomarańczowa rewolucja to „robota Polaków” W polityce umiejętność dokonania szybkiej wolty w poglądach albo ocenie sytuacji liczy się często bardziej niż cokolwiek innego. Jednak wypowiedź doradcy prezydenta Władimira Putina, Andrieja Iłłarionowa, w której ten dostojnik Kremla publicznie oświadczył, że „zwycięstwo Wiktora Juszczenki w wyborach prezydenckich na Ukrainie pomoże Rosji pozbyć się kompleksu imperialnego wobec byłych republik radzieckich”, zaskoczyła nawet wytrawnych tzw. kremlinologów. Oto bowiem jeden z współpracowników Putina zdezawuował całą politykę Rosji wobec Ukrainy i ukraińskiej pomarańczowej rewolucji z ostatnich kilku miesięcy. Zamiast połajanek pod adresem Kijowa i wskazywania palcem, kto – a konkretnie przegrany Wiktor Janukowycz – powinien być przywódcą na Ukrainie, dziennikarze usłyszeli, że „gospodarcze i polityczne skutki zwycięstwa (Juszczenki) są ważne dla Rosji nie tylko w perspektywie krótkoterminowej, lecz także średnio- i długoterminowej, Rosja (bowiem) będzie mogła przekształcić się w nowoczesne, demokratyczne i dynamicznie się rozwijające państwo tylko wtedy, gdy przestanie być formalnym i nieformalnym imperium”. Kto chciałby z tej wypowiedzi Iłłarionowa wyciągać jednak daleko idące wnioski i przyjąć, że polityczna Rosja i rosyjska opinia publiczna godzą się w pełni z demokratycznym wyborem na Ukrainie, popełni błąd. Iłłarionow, wskazują znawcy moskiewskich realiów, od lat znany jest z głoszenia poglądów często sprzecznych z oficjalną polityką Kremla. Władimir Putin go słucha, ale tylko od czasu do czasu stosuje się do jego rad i opinii. Zamiast więc tezy Iłłarionowa, że „ukraiński elektorat (głosując 26 grudnia na Wiktora Juszczenkę – przyp. BG) pomógł nie tylko sobie, ale także Rosjanom”, w Rosji długo jeszcze będą raczej obowiązywać opinie przeciwne. Takie jak opublikowana w periodyku „Rosja w Polityce Globalnej” na dzień przed konferencją Iłłarionowa tyrada ministra spraw zagranicznych Rosji, Siergieja Ławrowa, który zarzucił krajom Zachodu, że „realizują geostrategiczne cele w krajach byłego ZSRR”. Ławrow potępił w swoim tekście „prowadzone pod sztandarami „obrony demokracji” próby prymitywnego mieszania się w wewnętrzne sprawy innych krajów, naciski polityczne, wprowadzenie nierównych kryteriów w analizie procesów wyborczych, stanu praw i swobód obywatelskich”, wyraźnie nawiązując do działań Polski, a także innych państw Unii Europejskiej oraz Stanów Zjednoczonych na Ukrainie w okresie pomarańczowej rewolucji. Rosjanie cały czas z trudem przyjmują do wiadomości – raz – że demokratyzacyjne procesy na Ukrainie w decydującym stopniu były efektem wydarzeń w tym kraju, a nie rezultatem „sabotażu” ze strony Zachodu, a dwa – nie bardzo chcą się do końca pogodzić z faktem, że choć bliskie kulturowo i historycznie, to narody rosyjski i ukraiński są dzisiaj etnicznie, politycznie i państwowo odrębne. Niezwykle wymowna jest tutaj ocena znanego rosyjskiego politologa, Stanisława Biełkowskiego, który jeszcze w ostatnich dniach listopada 2004 r. publicznie głosił, że „rosyjska elita władzy nie jest w stanie dokonać rzetelnej oceny ukraińskiej rewolucji i dlatego Rosja jest i będzie główną przegraną kijowskich wydarzeń”. Biełkowski opublikował wtedy w „Niezawisimoj Gazecie” artykuł, w którym pisał: „Na Ukrainie doszło do rewolucji. Rosyjska elita polityczna (…) do dziś tego nie zrozumiała”, ba!, postrzega wydarzenia w Kijowie jako „dobrze opłacony przewrót zorganizowany przez socjotechników z Zachodu”. Rosyjska ulica, czyli opinia publiczna idzie w swoich ocenach czasami nawet dalej. To, co stało się na Ukrainie, jest efektem zaplanowanej operacji Stanów Zjednoczonych, które wyłożyły na wyrwanie Ukrainy z rąk Rosji miliony dolarów i przeszkoliły przed wyborami prezydenckimi tysiące aktywistów Juszczenki – mówią zwykli Rosjanie. Polacy, którzy wsparli na rozmaite sposoby pomarańczową rewolucję, w takich interpretacjach byli jedynie wykonawcami amerykańskich poleceń – choć zdarzają się także liczne opinie, według których to tradycyjna polska antyrosyjskość leżała u podstaw emocjonalnego wsparcia, jakie liczni polscy eurodeputowani, a potem także inni polscy politycy udzielili Wiktorowi Juszczence. Rosyjski politolog Siergiej Markow powiedział wręcz w trakcie kampanii wyborczej na Ukrainie, że Wiktor Juszczenko to „wymysł polskich propagandzistów”. Celem działań Polaków miałoby być, według Markowa, bynajmniej nie niesienie demokracji na Ukrainę, ale „zwiększenie wpływu Warszawy na Unię Europejską, gdzie Polska chciałaby odgrywać taką samą rolę jak Francja i Niemcy”. Według Markowa, „cała kampania wyborcza Wiktora Juszczenki została opracowana przez polską

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2005, 2005

Kategorie: Świat