Ukraińska podręcznikowa doktryna szoku

Ukraińska podręcznikowa doktryna szoku

Każdego dnia czytamy o wojnie w Ukrainie. Gdzie ofensywa, gdzie bomba jedna, a gdzie dwie, gdzie sukces – zaskoczenie i klęska Rosjan. „New York Times” pisze o „zachwycie” Pentagonu ukraińskimi MacGyverami, którzy pomysłowo, domowymi sposobami zwiększają lub optymalizują dostarczaną im przez USA broń. Dużo szczegółów – dla każdego entuzjasty wojskowości i militariów codzienna lektura obowiązkowa, ale i zapewne przyjemna, tyle się dzieje. Tu wyrzutnia rakiet na zwykłej ciężarówce czy łodzi, tam rakiety podwieszone pod poradzieckie migi, ileż tego i jak sprytnie! W powodzi doniesień frontowo-militarnych bardzo rzadko znajduję opowieść o tym, jaka Ukraina ma z tych wojennych zmagań o suwerenność wyjść. Jaka ma być po wojnie, której, załóżmy, nie przegra z kretesem; załóżmy, że Rosja odpuści, wycofa się, przestanie walczyć i bombardować. Ostatnie miesiące udzielają w tej kwestii co najmniej dwóch niepokojących odpowiedzi. Nie trafiają one na czołówki mediów, nie wywołują debaty, dyskusji – nie tylko muzy milkną w huku armat. Mówię tu o dwóch fundamentalnych decyzjach obozu władzy prezydenta Zełenskiego. Pierwsza to decyzja o prywatyzacji kilkuset przedsiębiorstw (420), który to proces wszedł w życie 1 września. Najpierw pod prywatyzacyjny młotek miały pójść piekarnie i gorzelnie, tłumaczyć to miała konieczność zagospodarowania zboża, które trudno eksportować. Deklaracje o prywatyzacji były ważnym punktem kampanii wyborczej Zełenskiego jeszcze w roku 2019. Tu na scenę wkroczył legendarny za sprawą dokonań prywatyzacyjno-opresyjnych w naszej części Europy Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który już wówczas nalegał na wyprzedaż majątku państwowego na dużą skalę i nazywał to warunkiem dalszej pomocy finansowej dla Kijowa. Wybuch wojny zatrzymał te przygotowania, ale właśnie wróciły z całą mocą. Ten rodzaj scenariusza pisanego dla kraju ciężko doświadczanego wojną, klęską żywiołową, zapaścią gospodarczą, radykalną zmianą polityczną opisała doskonale w jednej ze swoich najgłośniejszych książek kanadyjska dziennikarka, pisarka i aktywistka Naomi Klein w roku 2007. Wojna w Iraku, huragan Katrina demolujący Nowy Orlean, tsunami w Azji Południowo-Wschodniej, a wcześniej zamach Pinocheta w Chile w 1973 r., wydarzenia z placu Tiananmen w 1989 r. w Pekinie, upadek ZSRR w 1991 r. – wszystkie te momenty szokowych kryzysów społecznych zostały sprawnie (również przy zaangażowaniu MFW) skonsumowane przez globalny (czyli najczęściej amerykański) kapitalizm. Polski nie ominęła ta operacja, zwana planem Balcerowicza, rok 1989 nie był co prawda krwawym szokiem, ale trudno nawet dawnym zwolennikom Balcerowicza (oprócz niego samego) udawać, że obyło się bez ofiar. Filarem tego zagospodarowania terapii szokowych (na wzór elektrowstrząsów, stosowanych w „medycznych” eksperymentach amerykańskiej armii i służb specjalnych jeszcze w latach 50.) była zawsze prywatyzacja. Miała być lekiem na całe zło, wojnę, zamach stanu, powódź, tsunami… Społeczeństwo dotknięte jedną z form zniszczenia: wojną, przemocą militarną lub potęgą żywiołów, nie miało sił na samoobronę. Drugim elementem operacji „ratunkowej”, obok prywatyzacji, było zawsze ograniczanie praw pracowniczych, roli i zasad funkcjonowania związków zawodowych. W Ukrainie wprowadzana jest właśnie taka deforma kodeksu pracy pod pozorem sytuacji wojennej. Prezydent Zełenski podpisał ustawę nr 5371, która pozbawia ochrony kodeksowej, jak się szacuje, prawie 70% zatrudnionych. Na wyraźne żądania związków zawodowych dopisano poprawkę, że to tylko na czas wojny. Ale uchwalone złe prawo ma moc trwania samowolki budowlanej, trudno je zmienić. Deklaracje partii Zełenskiego Sługa Ludu brzmią jak z podręcznika chłopców z Chicago, uczniów Miltona Friedmana, rasowych neoliberałów: „Nadmierne przeregulowanie prawa pracy przeczy zasadom samoregulacji rynku [i] nowoczesnego zarządzania personelem”. Tym językiem nie posługują się już dzisiaj nawet najzagorzalsi zwolennicy tzw. wolnego rynku, który, jak dobrze wiemy, podobnie jak bóg po prostu nie istnieje. Oczywiście oprócz Leszka Balcerowicza – jest to okaz zmumifikowanego, niereformowalnego umysłu. Kiedy fakty przeczą jego (czyli zapożyczonym od dogmatycznych neoliberałów) tezom, tym gorzej dla faktów. Jednym z niewielu krytyków polityki Balcerowicza, w czasie gdy wprowadzał swoje szokowe ustawodawstwo (pod dyktando, jakżeby inaczej, MFW), był historyk i mediewista prof. Karol Modzelewski, którego jednak ówczesna elita rządząca i medialna najzwyczajniej nie słuchała i nie traktowała poważnie. Ten więzień polityczny, który w PRL odsiedział prawie osiem lat, twórca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 37/2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz