Partia Kaczyńskiego zaczyna wyglądać jak parodia formacji Tuska rodem z pasków w dawnym TVP Info Powiadają, że prawdziwy dziennikarz to człowiek, który potrafi wytłumaczyć rzecz, której sam nie rozumie. Ja muszę przyznać, że nie pojmuję, dlaczego Jarosław Kaczyński uznał, że najlepszą formułą bycia w opozycji wobec rządu Donalda Tuska będzie ta, którą zwykło się nazywać „ulica i zagranica”. Innymi słowy, PiS chce kopiować to, co samo uważało za najgorsze praktyki w czasach, gdy na czele opozycji stali kolejni liderzy obozu liberalnego. Moje zdziwienie jest tym większe, że najtęższe umysły prawicy muszą być świadome, że lider Koalicji Obywatelskiej odniósł sukces nie dlatego, że stosował metody, które podpowiadaliby mu Mateusz Kijowski i Marta Lempart, usłużni dziennikarze albo nadgorliwi celebryci, ale właśnie dlatego, że przyjął do wiadomości, że aby pokonać PiS, trzeba najpierw uznać prawdę PiS. Obecny premier wie, że jest następcą nie Ewy Kopacz, ale Mateusza Morawieckiego, i nie ma problemu z kontynuowaniem rozbudowy instytucji państwa opiekuńczego, utrzymaniem zwiększonych nakładów na wojsko, pilnowaniem po staremu granicy, a nawet odbudowywaniem pałacu Saskiego. PiS tymczasem zachowuje się tak, jak gdyby nie wyciągnęło żadnych wniosków z przegranych wyborów. Nie wydaje się też, aby szczególnie dużo refleksji poświęciło opracowaniu taktyki zdobywania serc i umysłów zagranicznych przywódców oraz liderów opinii. Dla postronnego obserwatora jest przecież jasne, że poddawana przez lata miękkiej haideryzacji polska prawica nie zdoła zniechęcić kontynentalnego establishmentu medialno-politycznego do osoby byłego przewodniczącego Rady Europejskiej i szefa Europejskiej Partii Ludowej. Równie naiwne jest przekonanie, że da się rozpalić żywą społeczną emocję wokół uwolnienia niezbyt lubianych ministrów Kamińskiego i Wąsika; nieufni wobec partyjnych notabli Polacy nie dali się przekonać, że polityk w więzieniu równa się więźniowi politycznemu. Nie pomoże tu nawet opozycyjna legenda obydwu polityków z czasów PRL. O ile bowiem nie da się zaprzeczyć, że dzięki odwadze i poświęceniu zbudowali oni wtedy wielki kapitał społeczny, o tyle nie sposób uniknąć wrażenia, że w III RP rozmienili ten kapitał na drobne. Poza tym nawet mało zorientowany obywatel wiedział, że wolność mógł im zwrócić w dowolnej chwili – i w końcu zwrócił – prezydent Andrzej Duda. Cena przesady Z faktu, że starania te nie wywołują skutków pożądanych przez dzisiejszą opozycję, nie wynika jednak, że nie sprowokują one efektów wysoce niepożądanych z punktu widzenia interesu państwa. Z łatwością mogę sobie wyobrazić europejskiego polityka, który będzie przekonywał, że wydatki na wspólnotowe projekty UE należy odchudzić, bo pieniądze wydane na niestabilną, niepraworządną, nieprzewidywalną Polskę to pieniądze zmarnowane. Podobnie amerykański kandydat na prezydenta może utrzymywać, że absurdem jest ponosić realne koszty bronienia przed rosyjską dominacją narodu, który mentalnie i instytucjonalnie bardziej przypomina russkij mir aniżeli świat zachodni. Także zagraniczni inwestorzy zaczną sobie zadawać pytanie, czy warto lokować kapitał albo budować fabrykę w kraju, w którym nie jest jasne, kto wydał wyrok w kluczowej sprawie: sędzia czy neosędzia, czy dana ustawa na pewno obowiązuje, czy jest wzruszalna. Jak wreszcie można poważnie traktować państwo, którego prezydent wykorzystuje rozmowy na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos do przekonywania najbardziej wpływowych ludzi na świecie, aby nie myśleli o jego kraju jako o stabilnej demokracji liberalnej i państwie prawa? By pojąć, z jak dziwaczną sytuacją mamy do czynienia, zadajmy pytanie, czy umiemy sobie wyobrazić Emmanuela Macrona, który pisze listy do przywódców zagranicznych, aby zwrócić ich uwagę na wewnętrzne problemy prawno-ustrojowe Francji? A może mieści nam się w głowie Frank-Walter Steinmeier, który łapie na korytarzu premiera Belgii lub prezydenta Rumunii, aby uświadomić ich w kwestii tego, jak źle się mają sprawy u niemieckiego nadawcy publicznego? Względnie czy wolno nam pofantazjować o brytyjskim ministrze edukacji, który zaprasza Elona Muska, aby odwiedził w więzieniu dwóch posłów zatrzymanych za przekroczenie uprawnień, jak gdyby najbogatszy człowiek na świecie był tym żywo zainteresowany, a głównymi bohaterami całej sprawy byli Nelson Mandela i Václav Havel? Mało tego, jeśli prawdą jest, że pierwotnym zamiarem było przetrzymanie ministrów dwa dni w Pałacu Prezydenckim, a następnie posłanie ich na pisowski marsz, aby to na nim zostali aresztowani, to musimy dojść do wniosku, że prezes