Co roku internauci wybierają laureatów Nagrody Darwina – za bezsensowną śmierć Zaspane dziewczę usiłujące przegryźć kabel elektrycznego budzika. Dziarski urlopowicz, który skoczył z łodzi w morską toń, zapomniawszy, że nie umie pływać. Wytrwały wędkarz, który przywiązał się do skały, jakby nie wiedział, że nadciąga przypływ. Dociekliwy badacz przecinający umieszczony w imadle granat ręczny piłą tarczową. Taksówkarz, który podjechał pod same dysze startującego wielkiego odrzutowca. Oni wszyscy zginęli w sposób absolutnie bezsensowny, głupi, wręcz niewiarygodny. Swą śmiercią wyświadczyli jednak innym przysługę, usunęli bowiem swe „idiotyczne” geny z zasobu genetycznego ludzkości. Nie przekażą ich już potomstwu, zwiększając przez to wydatnie szansę homo sapiens na przeżycie. Za tę mimowolną zasługę przynajmniej niektóre ofiary własnej bezmyślności otrzymują pośmiertnie nagrodę imienia twórcy teorii ewolucji i doboru naturalnego, Karola Darwina. Laureatów niezbyt chwalebnego wyróżnienia wybierają co roku internauci na stronie Nagrody Darwina. Oni też proponują odpowiednich kandydatów. Ci, którzy spowodowali szczególnie niewiarygodny wypadek, lecz przeżyli, mogą liczyć na Zaszczytną Wzmiankę. Niektóre opowieści o głupich zgonach zostały zdemaskowane jako „legendy miejskie”, swego rodzaju współczesne bajki z zazwyczaj makabryczną treścią, jednak większa część jest prawdziwa. Najbardziej znanym laureatem jest zapewne anonimowy instruktor z USA, który z takim zapałem wyjaśniał swym uczniom tajniki skoków spadochronowych, że kiedy sam rzucił się z samolotu w przestworza, dopiero w powietrzu zorientował się, że zapomniał najważniejszego – spadochronu. Nie zapomniał natomiast kamery wideo, która uwieczniła jego ostatni lot. Do tragicznego końca prowadzą niekiedy szlachetne intencje. Doświadczyli tego dwaj niemieccy ekolodzy, którzy usiłowali oswobodzić świnie z wielkiej farmy pod Bonn, aby oszczędzić im okrutnej śmierci w rzeźni. 2 tys. potężnych tuczników i macior przetoczyło się przez nagle otwartą bramę w pędzie ku wolności, tratując swych obrońców na śmierć. Ale i Polacy nie są od macochy. Ze wszystkich „darwinowców” być może najbardziej wstrząsnął światem „polski rolnik Krystof Azninski”, który w 1995 r. w stanie upojenia alkoholowego uciął sobie głowę piłą łańcuchową, aby udowodnić równie podchmielonym kompanom, że jest twardym facetem. Podobno jeden z towarzyszy naszego macho powiedział potem: „To śmieszne. W młodości lubił nosić bieliznę swojej siostry, ale zmarł jak mężczyzna”. Także w 2002 r. nie zabrakło zgonów wywołujących najwyższe zdumienie. Prawdopodobnie Nagrodę Darwina zdobędzie młodzieniec o imieniu Gerald ze stanu Colorado, który przeniósł się na tamten świat w marcu 2002 r. Przydybany przez policję w skradzionym samochodzie postanowił uciekać pieszo i jednocześnie odstraszyć ścigających go funkcjonariuszy, strzelając na ślepo, przez ramię. W biegu oddał trzy strzały, czwartą kulę wpakował sobie prosto w głowę. Wszystko wskazuje na to, że laureatem zostanie również pewien chwat z Chorwacji, który w styczniu piłą łańcuchową rozcinał ręczny granat, pragnął bowiem uczcić początek nowego roku i szukał w granacie prochu na fajerwerki. Poczynania te skończyły się efektownym „bum!” i w konsekwencji pogrzebem. Granaty ręczne odgrywają przy wielu głupich zgonach istotną rolę. Pewien niemiecki historyk amator postanowił przekonać się, jak zbudowana była ta broń Wehrmachtu. W tym celu umieścił obiekt badań w imadle i przecinał go piłą tarczową w nadziei, że uzyska dwie połówki i zobaczy przekrój. Czyż nie przewidział, że przeznaczeniem granatu ręcznego jest wybuch? Dwaj austriaccy patolodzy dokonujący sekcji zwłok stwierdzili, że z mózgu denata zostało niewiele. Nie jest pewne, czy miłośnik granatów urodził się tak odmóżdżony, czy też eksplozja zniszczyła organ przynajmniej teoretycznie przeznaczony do myślenia. Zazwyczaj darwinowskie nagrody przypadają gamoniowatym kryminalistom, w 2002 r. na Zaszczytną Wzmiankę zasłużył jednak pewien pakistański sędzia. Osobnik oskarżony o nielegalne posiadanie granatu ręcznego zaklinał się podczas procesu, że granat to tylko atrapa. Dociekliwy sędzia wyciągnął zawleczkę… Jak można przewidzieć, rozprawa zakończyła się z hukiem. Niefortunny prawnik odniósł liczne obrażenia, ale przeżył. Gdyby zginął, z pewnością otrzymałby „całego” Darwina. Prawdopodobnie nagroda ta przypadnie niejakiemu Danielowi z Pensylwanii, który w lutym 2002 r. podążył wraz z kolegami na pole, by doskonalić swój strzelecki kunszt. Zamiast jednak wybrać jako cel kamienie czy butelki, dziarscy farmerzy prowadzili kanonadę do izolatorów podtrzymujących przewody wysokiego napięcia.
Tagi:
Marek Karolkiewicz