Polska po pięciu latach w UE: skorzystaliśmy z okazji, by siedzieć cicho – Zacznijmy tradycyjnie. Polacy jak górale – jak sumują pięciolecie naszej obecności w Unii Europejskiej, to przede wszystkim liczą, ile na tym zarobiliśmy. Ile więc pieniędzy do nas wpłynęło? – Saldo rozliczeń Polski z budżetem UE wskazuje na nadwyżkę ponad 16 mld euro. To mnóstwo pieniędzy. – Czy Unia nie jest więcej warta? – Przypływy z budżetu Unii Europejskiej to tylko część obrazu sytuacji. Poza transferami jest jeszcze olbrzymi rynek, który stał się naszym udziałem. Tylko że wyniki eksportowe trudno wpisywać do zestawienia, bo na nie wpływa nie tylko członkostwo w UE, lecz także globalna koniunktura. n Można też wliczać pieniądze przesyłane przez naszych rodaków pracujących w krajach Unii Europejskiej. – To jest istotna suma. Jest jeszcze sporo niepisanych korzyści w postaci zmian systemowych, sprawniejszego funkcjonowania gospodarki, które dużo trudniej oszacować. Siedzimy cicho – Debata o naszej pięcioletniej obecności w Unii sprowadza się do licytacji sum, które wyrwaliśmy z Brukseli, natomiast znacznie mniej mówi się o cywilizacyjnych korzyściach. O tym, że jesteśmy elementem wielkiego bloku. Czasami zastanawiam się, czy Polska zdaje sobie sprawę, że jest w Unii Europejskiej? – Myślę, że w coraz większym stopniu. Ale istnieje podział w społeczeństwie. Cały czas mamy ogromną grupę społeczną, która funkcjonuje gdzieś z boku. – A czy politycy też nie funkcjonują, jeśli chodzi o sprawy europejskie, gdzieś z boku? – Też funkcjonują z boku. W polskiej debacie publicznej tematy europejskie rzadko się pojawiają. Jeżeli już, to w kategoriach obrony, defensywnych. Żaden wiodący polityk nie ma otwarcie proeuropejskiej agendy, nie działa politycznie na podstawie tego, co chce osiągnąć w Europie. Dzieje się tak z wielu względów, głównie warsztatowych. Co jest najsmutniejsze, główną barierą jest brak znajomości języków, brak umiejętności poruszania się w świecie. To dlatego kontakty naszych parlamentarzystów z ich odpowiednikami z krajów Unii Europejskiej są tak skąpe. A nawet jak są, to są pozbawione treści. Owszem, jeżdżą ludzie tam i z powrotem, ale z tego bardzo mało wynika. – Nie wiedzą, o czym rozmawiać, o co się starać… – Nie mają wewnętrznej potrzeby, żeby zaproponować coś wykraczającego poza nasze własne podwórko. Jedyną inicjatywą Polski w tych latach, która ma ponadprzeciętne znaczenie, jest Partnerstwo Wschodnie. – Tu wiele zawdzięczamy Szwedom. – To inicjatywa polsko-szwedzka. Została ona bardzo dobrze przeprowadzona. Było rozpoznanie w stolicach państw członkowskich, byli wysłani dyplomaci, żeby przygotować grunt. Komisja Europejska została zaproszona do współpracy, wszystko było, tak jak trzeba. Teraz partnerstwo napotyka wyzwanie chwili. Jeżeli dochód ukraiński leci na łeb na szyję, jeżeli w Mołdowie są zamieszki, a w Azerbejdżanie mamy prezydenta dozgonnie wybranego, to wiadomo, że partnerstwo nie ma naturalnie sprzyjających warunków, żeby się rozwijać. Ale pod względem metodologii to doskonały przykład, jak powinniśmy funkcjonować. Z tym, że to jest jednostkowa inicjatywa. W innych obszarach chyba nawet nikomu nie przychodzi na myśl, że możemy z czymkolwiek wystąpić. Unia – model dzielenia się suwerennością – Jest teoria, głoszona w kręgach PiS, ale i powtarzana w części PO, że Unia jest zlepkiem egoistycznych interesów narodowych. Czy tak jest? – Są różne teorie integracji europejskiej. Jedna z nich głosi rzeczywiście, że UE jest płaszczyzną ścierania się narodowych interesów i wzajemnych negocjacji. Ale, jeżeli spojrzymy szerzej na Unię, łatwo zauważymy, że jest ona czymś więcej. Istnieje jako odrębny byt, ma swoją duszę. Oddziałuje na świat, będąc modelem dzielenia się suwerennością. – I czymś pożądanym. – W trakcie naszego przystępowania do Unii zasadniczo zmieniliśmy reżim gospodarczo-społeczny, i to na własne życzenie. I my, i inne państwa kandydujące. Tego procesu nie da się wytłumaczyć przez pryzmat ścierania się interesów. Bo dlaczego mielibyśmy to robić, jeżeli Unia nie byłaby czymś więcej niż tylko ringiem bokserskim? – A ludzie w Unii czują tożsamość unijną czy raczej identyfikują się ze swoim państwem? – Na pewno elity identyfikują się z Unią. Natomiast społeczeństwo – nie do końca. Głównie z tego powodu, że nigdy nie podjęto wysiłku w Unii Europejskiej, żeby budować tę tożsamość. W Unii przyjęto model „w różnorodności jest siła” – to jest dewiza wpisana do traktatu. I to ma czasami swoje dobre
Tagi:
Robert Walenciak